środa, 11 listopada 2015

Praca

           Jedna z najważniejszych rzeczy w dorosłym życiu to PRACA. A człowiekowi nie zawsze się powodzi… Nie każdy może liczyć na dobrą pracę, taką którą będzie się cieszył, ale też w miarę dobrze zarabiał. W dzisiejszych czasach trudno jest znaleźć zajęcie, które nie będzie dla nas męczące i może zostać stałym źródłem zarobku. Trzeba mieć dużo szczęścia by coś takiego nas spotkało. Niewiele ludzi może stwierdzić, że cieszy ze swojej pracy. Prawie nikt nie może powiedzieć: „Czuję się spełniony/-a w tej pracy.”. No właśnie, prawie nikt. A ten nikt miał na imię Ben. Zwykły mężczyzna po trzydziestce, przeciętny, nie wyróżniający się z tłumu. Był człowiekiem spokojnym, nie lubił wdawać się w kłótnie, a co dopiero w bójki. Ludzie z miasteczka uważali, że to miły, uprzejmy, ale też trochę skryty sąsiad, kolega. „Ale kto teraz nie ma sekretów?” powiedział jeden z jego sąsiadów.
A wracając do Bena… Mężczyzna ten wyróżniał się tym spośród innych, że każdego ranka cieszył się. Cieszył się z tego, że idzie do pracy. Pracy, która może nie dawała milionów, ale wystarczało mu na podstawowe rzeczy takie, jak opłata na czynsz, jedzenie i czasem jakąś zachciankę. Choć większość z nas uważałoby, że to niewiele, może nawet za mało, ale Benowi to wystarczyło. Niczego więcej nie chciał, jak tylko codziennie móc wstać i iść do pracy. Uwielbiał rozmawiać z klientami, wydawać resztę, doradzać w sprawie zakupu. Gdy tylko stawał w swoim uniformie za ladą czuł się innym człowiekiem… Kimś odważniejszym, zabawniejszym, a może nawet przystojniejszym. Każdy był dla niego miły i zawsze dziękował z uśmiechem za zakupione produkty. Gdyby tylko nie musiał płacić za te wszystkie rzeczy, zapłatą za jego pracę byłyby tylko te uśmiechy. Dzięki nim był szczęśliwy aż do końca dnia.
A było ich aż za nad to… Miłych słów też. Wszyscy powiadają, że jego zakład ma najlepsze produkty w całym miasteczku. A Ben jako skromny człowiek mówił zawsze, że tylko wykonuje swoją robotę. Jednak nigdy nie wspominał, że każdego wieczoru, po zamknięciu pracował jeszcze kilka godzin, by uszykować następną partię towaru. A praca była ciężka, bardzo ciężka… Musiał wyjeżdżać daleko poza granice miasteczka, najczęściej do sąsiednich miast, by znaleźć odpowiednie surowce do jego produktów. A był wybrednym człowiekiem, jeśli chodzi o jego pracę. To czego szukał musiało mieć odpowiednią konsystencję, barwę, zapach, nie mogło być za stare, ani za świeże. Więc długo szukał…
Gdy wreszcie to odnalazł, wracał do zakładu i przygotowywał nowe produkty. Wkładał w to wiele wysiłku, by wszystko było jak najlepszej jakości. W końcu nie mógł zaprzepaścić swojej wspaniałej renomy. Kiedy wszystko było już gotowe, wracał do domu, by wyspać się na kolejny wspaniały dzień w pracy. Klienci, jak zwykle pojawiali się prawie od razu po otwarciu. Przepychali się między sobą, by zdobyć jak najlepsze miejsce w długiej kolejce. Ben oczywiście zapewniał wszystkich, żeby byli spokojni, bo wystarczy dla wszystkich.
Pod koniec dnia, gdy ostatnio klient właśnie wyruszył w drogę do domu ze swą zdobyczą, trzydziestolatek od nowa zaczynał swój rytuał. Z uśmiechem na twarzy zamykał sklep, wsiadał do auta i wyruszał na poszukiwanie surowca. W czasie drogi rozmyślał o tych wszystkich mieszkańcach, którzy są jego klientami. Widział przed oczyma jak zadowoleni wracają do domów. Ściągają płaszcze, kurtki i zanoszą codzienne zakupy do kuchni, by je rozpakować. Potem przygotowują obiad/kolację, opowiadając swoim mężom czy żonom, jak udało im się kupić wspaniałe produkty od Bena. Słyszał jak go zachwalają, że ma po prostu talent. Aż poczuł, jak na ciele pojawia się gęsia skórka… Wreszcie siadają do stołu i spożywają posiłki. Mrucząc i zachwycając się smakiem, konsystencją, zapachem i smakiem jego produktów.
A Ben był zadowolony z pracy. Bo dawała mu tak wiele, jak nic innego.

                                          A był rzeźnikiem…


KABOOM! Wreszcie udało mi się coś stworzyć. Piszę coś, bo opowiadaniem to, to chyba nie jest xD Za łatwo i za szybko udało mi się je napisać... Ale stwierdziłam, że ocenę zostawię wam. Moim czytelnikom, ktokolwiek to czyta. Także tego.. Komentujcie, piszcie co chcecie.
Black-Berry

niedziela, 31 maja 2015

Zignorowane ostrzeżenie

           Ludzka wyobraźnia czasem potrafi być zwodna. Wydaje nam się, że coś widzimy, rzeczy zauważone kątem oka. Jakiś ruch, postać… Wtedy nasz umysł puszcza wodzę fantazji i ukazuje się nam niewyobrażalne zjawisko. Niektórzy nie przywiązują do tego wagi, szybko o tym zapominają, ale jest mała cząstka naszej populacji, u której wyobraźnia jest nad wyraz rozwinięta… Wystarczy chwila i ta osoba odnajduje coś niesamowitego w najzwyklejszych obrazach z dnia powszedniego. Potrafi byś kreatywna, znaleźć wyjście z danej sytuacji, z którą normalny człowiek nie dałby sobie rady. Wielu twierdzi, że to dar. Być tak wrażliwym na bodźce, odnajdować sens w niewytłumaczalnych wydarzeniach. Są osoby, które zazdroszczą tego daru… Uważają, że nie ma nic wspanialszego, że dzięki temu ich życie stałoby się bardziej interesujące, mogliby się oderwać od szarej rzeczywistości.

            Sama osobiście uważam, że może i to dar… Robić rzeczy, które nie każdy potrafi. Czuć się po części wyjątkowa, ale jest też druga strona medalu. Moim zdaniem jest też to ciężar, którego nie każdy potrafi unieść. Wiele osób popada w nałogi, lub po prostu popada chorobę psychiczną. Czasem jest naprawdę ciężko… W szczególności, gdy nie można jakoś przekazać tego co się widziało. Człowiek czuje, że wybuchnie jeśli tego komuś nie opisze, ale czasem zdarza się, że brakuje nam słów. I to jest najgorsze. Wiedzieć co się widziało, ale nie potrafić tego opisać. Mieć ułożony plan działania, zarys… A gdy chcesz rozpocząć pracę pojawia się pustka. Nic. Można zwariować lub popaść w depresję, ale chyba zoczyłam trochę od głównego tematu. Miałam się skupić nad samym dostrzeganiu rzeczy…Opowiem wam pewną historię. Jest dość krótka i może dość niezrozumiała. Chodzi tutaj o sam fakt zaistnienia takowej sytuacji. Czasem człowiek powinien zwracać uwagę na niektóre rzeczy, bo mogą być one przestrogą przed niebezpieczeństwem…

            Wracałam do domu po ciężkim dniu w pracy. Szef uwziął się na mnie, cały czas siedział mi na głowie i opieprzał o każdą możliwą rzecz. Groził mi wyrzuceniem z pracy jeśli nadal będę nieproduktywna, jak on miał w zwyczaju mówić. A ja potrzebowałam pieniędzy, więc siedziałam cicho i robiłam swoje dalej.

Ciemność zapanowała dookoła, a jeszcze długa droga przede mną. Z pracy do domu mam około godzinę jazdy, po jakimś pustkowiu. Droga jest w tak złym stanie, że przyspieszyć się nie da, chyba jeśli chcesz zgubić całe podwozie. Ale musiałam tam dojeżdżać, by zarabiać. Radio w starym gracie już od dawna nie działa, więc prowadziłam w okropnej ciszy bijąc się cały czas z myślami.         
Chciałabym odejść z tej koszmarnej roboty, ale potrzebuję pieniędzy. Wpadłam w okropne długi, ponieważ pożyczyłam kiedyś kilka tysięcy na mieszkanie od pewnego faceta, który okazał się wstrętnym draniem. Teraz muszę oddać mu te pieniądze z nawiązką, przez co tyram na nadgodzinach co i tak nie wystarcza. Jeśli nie oddam mu wszystkiego to źle się to dla mnie skończy. Powiedział, że jeśli nie oddam mu całej kwoty to odbierze co swoje, ale w inny sposób. Gdy spóźniam się z kolejną ratą, wysyła mi maile, w których opisuje co ze mną zrobi. Krok po kroku. Bardzo szczegółowo. Przez to wieczorami zamykam się w domu i boję się gdziekolwiek wyjść.

Wszędzie ciemno… Widzę tylko małe skrawki ziemi oświetlane przez snopy światła z lamp samochodowych. Wjeżdżam do lasu. Za każdym razem czuję dreszcze… Jest coś w tym miejscu, czego nie potrafię określić. Jakieś dziwne przeczucie. Staram się o tym za długo nie myśleć... Dzisiaj dostałam wypłatę i muszę jak najszybciej przekazać pieniądze powiernikowi tego maniaka. Inaczej może zrobić mi krzywdę, ponieważ znów zalegam z zapłatą. Samochód strasznie trzęsie na wybojach, przez co jestem zmuszona jeszcze bardziej zwolnić.

Las. Najdziwniejsze jest to, że ta droga zawsze jest pusta. Za każdym razem gdy przejeżdżam przez to miejsce to nikogo nie spotykam. Nigdy. Żadnego auta. Znów dreszcze. Patrzę na godzinę. Przeklinam pod nosem. Jeśli nie uda mi się zapłacić tych pieniędzy, to będę miała poważny problem. Tylko raz nie oddałam po dłuższym czasie pieniędzy i powiem krótko, że blizna została mi do dziś. Szpecąca szrama na twarzy, zrobiona w taki sposób, bym się nie wykrwawiła, ale żebym pamiętała, że muszę trzymać się terminów. Przez nią ludzie przechodzący obok mnie na ulicy dziwnie się na mnie patrzą, nie umawiam się z nikim, jestem samotna.

Z zamyślenia wyrwał mnie jakiś ruch na poboczu drogi. Próbowałam przeniknąć spojrzeniem otaczający mnie mrok, lecz nic nie dostrzegłam. Pewnie to jakieś zwierzę… Choć po dłuższym zastanowieniu nie zauważyłam tutaj zwierząt. Może przez to, że zawsze tylko przejeżdżam przez to miejsce…

Nagle słyszę niecodzienny dźwięk i nie mogę utrzymać prostego toru jazdy. Zatrzymuję się więc i wychodzę z samochodu aby zobaczyć co jest z nim nie tak. Okazuje się, że to przebita opona. Znów przeklinam. Zdenerwowana i przestraszona upływem terminu wyciągam zapasowe koło i zabieram się do jego wymiany. Mocuję się z lewarkiem, coraz bardziej zdesperowana.

Po chwili słyszę za sobą szelest liści… Odwracam się, by sprawdzić co jest źródłem dźwięku, lecz niczego nie dostrzegam. Wracam do wymiany przebitej opony. Nagle uświadamiam sobie, co mi nie odpowiadało w tym lesie. Chodzi o ciszę… Żadnego śpiewu ptaków, łamanych gałązek, żadnego szelestu liści. Znów dreszcz. To miejsce zaczyna mnie przerażać. Powietrze jest ciężkie, jakby zastałe. Wygląda to tak jakby ten las na coś czekał, jakby każda żywa istota w tym miejscu wstrzymywała powietrze, czekając na to co się ma zaraz wydarzyć…

Łącznie ze mną. Rozglądam się spanikowana dookoła, lecz nadal nic nie widzę. Zaczynam coraz gwałtowniej szarpać z rączkę od lewarka, niestety ani drgnie. Czuję się obserwowana. Znów dźwięk złamanej gałązki, tylko bliżej. Strach coraz bardziej mnie paraliżuje. Mam ochotę krzyczeć, ale nikt mnie nie usłyszy. Chcę uciekać, ale nie mam dokąd, wszędzie dookoła mnie rozpościera się tylko las. Nie wiem co robić. Samochód uziemiony, zasięgu brak a nawet nie mam po kogo zadzwonić. Znów łamanie gałęzi… Jeszcze bliżej. Tym razem coś dostrzegam. Jakiś ruch. Coś się poruszyło. Strach mrozi mi krew z żyłach. Nie mogę się poruszyć. Znów gałęzie. Nie wiem co to. Nie wiem co robić. Zaczynam krzyczeć. Dostrzegam dwa płomyki w ciemności. Krwiście czerwone. Słyszę dziwny odgłos. Jakby szczęk metalu. Coś zbliża się w moim kierunku. Potem słyszę coś jeszcze… Czy to śmiech? Ale na pewno to nie przypomina ludzkiego śmiechu. Uświadamiam sobie, że czerwone światełka to oczy. Ciach, klap, klap, ciach… W strumień światła weszła jakaś istota sylwetką przypominającą człowieka. Twarz pokryta brodawkami, strupami. Oczy niczym puste oczodoły, w których świecą się małe ogniki. Ale to nie było jeszcze tak przerażające… Ubrany był w nieudolnie spreparowaną skórę zwierząt. A jego ręce… To stąd wydobywał się ten potworny dźwięk. Zamiast palców miał długie i ostre niczym sztylety nożyce, a u drugiej dłoni wąskie igły. Ciach, klap, klap, ciach… Zaczynam krzyczeć, ale jest już za późno…


-Witam Państwa w dzisiejszym wydaniu wiadomości. Znaleziono dzisiaj o koło południa porzucone auto na drodze przez las przy małym miasteczku Tenebrisvill. Pojazd ten miał przebitą oponę czymś co wyglądało jak nożyce. Obok auta znaleziono zakrwawione rzeczy kobiety. Policja próbuje ustalić kim była i co się wydarzyło. Ciała jeszcze nie odnale… Przepraszam! Z ostatniej chwili! Policja przeczesywała okolice lasu wokół pozostawionego samochodu. W odległości około 4 metrów znaleziono zwłoki. Policja przekazuje, że zidentyfikowanie praktycznie niemożliwe. Jednak domyślają się, że to właścicielka porzuconego auta. Prawdopodobnie kobieta została żywcem obdarta ze skóry, a potem zwłoki porzucono. Więcej informacji policja przekaże po sekcji zwłok…



Siemka... Nowe opowiadanie ;) Wreszcie udało mi się coś stworzyć! Wbijać, czytać komentować. Serio, naprawdę zależy mi na waszym zdaniu... Komentujcie proszę <3 

wtorek, 3 marca 2015

Rozdwojenie cz.1


Rozdwojenie- Dwie równorzędne możliwości, które się wykluczają. Wybór. Zależy od ciebie. Nie wiesz co zrobić. Przecież jesteś już dorosły. Czas na „wspaniałe życie” osoby pełnoletniej ze wszystkimi konsekwencjami. Tymi dobrymi, ale też i złymi. Boisz się tego bardziej niż potworów z pod łóżka w dzieciństwie. Ciężar ten pozbawia cię tchu. Dusisz się, nie możesz myśleć. Choć wiesz, że skutki każdej z nich są katastrofalne i dążą do samozagłady, zniszczenia, chaosu.
Chaos- nie ma lepszego określenia na to, co dzieje się w mojej głowie. Mętlik, którego nie da się poukładać. Jest to absolutnie niemożliwe. Nawet logika, która pomagała mi w znacznej części mojego życia, nie jest w stanie zaprowadzić porządku i ładu. Próbowałam odnaleźć jak najlepsze rozwiązanie, ale zawiodłam… To nie wykonalne, ponieważ nie ma dobrego rozwiązania. Moja głowa pulsuje od nadmiaru myśli, które wirują w głowie, niczym rozpędzone tornado. Tak piękne, ale destrukcyjne zarazem. Nie ma gorszego uczucia. Tkwienie w impasie… Nie potrafiąc wybrać między dwoma racjami. Nie mogę nawet znaleźć pomocy w innych ludziach, ponieważ już od dawna mam problemy z komunikowaniem się z ludźmi, a szczególnie z mówieniem o sobie. Jestem osobą dość zamkniętą i nie opowiadam wszystkim co się dzieje w mojej głowie. Boję się, że uznaliby mnie za świruskę, psychopatkę, chorą psychicznie.  Ale muszę wreszcie zdecydować. I tak czeka mnie koniec.
Pustka- idealne stwierdzenie określające miejsce, gdzie powinna znajdować się moja dusza. Podobno jest mała, oślizgła i można ją znaleźć na lewo od serca. Przynajmniej tak gdzieś przeczytałam, czy usłyszałam. Myślę, że to prawda, ale ja duszy nie posiadam. Jestem o tym całkowicie przekonana. Przecież nie byłabym w stanie zrobić rzeczy, których jednak dokonałam. Słyszałam, że dusza to głos naszego sumienia. Ja bynajmniej sumienia nie posiadam, więc pewnie i duszy też. Ludzie myśleliby, że taki stan rzeczy jest niemożliwy, że przecież każdy musi ją mieć. Jednak jestem przykładem na to, że można żyć bez duszy oraz, że egzystencja ta nie jest wcale trudniejsza od zwykłego bytu szarego człowieka. Jestem wyjątkiem, ewenementem, czy paradoksem w tym świecie. Czy można oddać duszę? Oczywiście. Sama to zrobiłam. Oddałam duszę, zaprzedałam ją. Komu? A komu można by ją dać? Odpowiedź jest prosta, więc nie ma nawet co o niej wspominać.  To nie jest nieprawdopodobne , czy niewiarygodne. Po prostu to zrobiłam.  Wtedy nie kierowałam się logiką, tylko uczuciami. Dlatego teraz jestem w takiej sytuacji a nie innej.  Teraz zdarza mi się to po raz drugi.
A koniec jest bliski. Słyszę już zbliżające się do mnie przerażające postacie, łaknące tylko jednego... A mianowicie mojej krwi. Zaraz mnie odnajdą, wiedzą, że jestem w pobliżu. Ukrywam się przed nimi i próbuję wymyślić jakiś sposób, by ominąć to wszystko. Znaleźć drogę ucieczki. Nawet nie wyobrażam sobie jak bardzo chciałabym cofnąć czas. Może wcześniej wydawało mi się, że odczuwam ból, ale był on niczym w porównaniu do cierpienia, które przeżywam teraz…  Dokonałam złego wyboru, teraz mogę znów popełnić błąd. Wszystko przez to, że kochałam. Darzyłam kogoś uczuciem, co doprowadziło mnie do zguby. Dlaczego musiałam postąpić tak samolubnie? Gdybym nie była taką egoistką wszystko potoczyło się inaczej…
Jechaliśmy nocą. Wracaliśmy z męczącej wizyty u rodziny. Była burza.  Mały Michael spał na tylnym siedzeniu, wtulając się w swojego ukochanego pluszaka Mr. Bighead’a, bez którego nigdzie się nie ruszał… Ja prowadziłam. Kłóciliśmy się. Znowu poszło o to samo, a mianowicie o mnie… Że za dużo pracuję, przemęczam się, spędzam za mało czasu z mężem i z Mike’m. Próbowałam mu wytłumaczyć, że staram się jak mogę, że chcę aby mojemu Mickey’owi niczego nie zabrakło. Nie chciałam mu mówić, że mamy problemy ze spłatą kredytu, który wzięliśmy na dom. Nie potrafiłam powiedzieć mu, że ledwo wiążemy koniec z końcem, mimo, że oboje pracujemy jak woły. Nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów, aby mu to wytłumaczyć, więc milczałam… A on myślał, że mam gdzieś jego słowa, że już nie interesuje mnie nic poza karierą. Doszło do ostrej wymiany słów, przez co mały się obudził i zaczął płakać. Nieustanne krzyki mojego męża i płacz dziecka doprowadzał mnie do szału. Marzyłam tylko o jednym. Aby to wszystko się skończyło, aby obydwoje już ucichli. Chyba jeszcze niczego tak bardzo nie pragnęłam. Nawet nie wiem, kiedy samochód jadący z naprzeciwka stracił panowanie nad kierownicą i wpadł w poślizg. Próbowałam zahamować, ale mokra nawierzchnia drogi mi tego nie ułatwiła. Po chwili nasze auto zderzyło się z tamtym. Usłyszałam tylko okropny huk, poczułam jak pasy bezpieczeństwa wpijają mi się boleśnie w ciało. Zdążyłam tylko zobaczyć jak mój mąż pod siłą uderzenia wypada na zewnątrz przez okno. Potem nagły, ostry ból i ciemność. Nicość…
Obudziłam się w szpitalu, nie wiedząc gdzie się znajduję i co się stało. Leżałam w łóżku, słyszałam miarowe pikanie jakiś urządzeń stojących obok. Przeróżne rurki i przewody wychodziły ze mnie, ale coś mi nie pasowało tutaj. I wtedy zrozumiałam… Byłam przywiązana do łóżka! Nie wiedziałam, dlaczego i co się stało. Próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć. Ale… Nic z tego nie wyszło. Przerażona rozglądałam się po pomieszczeniu, chcąc kogoś zawołać. Na początku nie mogłam wydobyć z siebie dźwięku, ale potem coraz głośniej wołałam. Po chwili zjawiła się jakaś pielęgniarka. Zapytałam gdzie się znajduję, co się stało i dlaczego jestem skrępowana, ponieważ nic nie pamiętam. Spojrzałam na mnie i odpowiedziała, że to normalne przy takich obrażeniach i, że niedługo wszystko powinno wrócić do normy. Potem uśmiechnęła się. Ale to chyba najgorszy uśmiech jakiego mogłam doświadczyć. Nie było w nim ani krzty życzliwości. Był tak sztuczny i wyuczony… Choć usta się uśmiechały, to oczy nadal były ponure, bez wyrazu. Widząc tą nieudaną parodię na jej twarzy bałam się zapytać ponownie, dlaczego jestem przywiązana. Przyglądałam się jej tylko badawczo. Kobieta poprawiła mi rurki na ręce, sprawdziła wyniki na urządzeniach i pospiesznie wyszła, rzucając przez ramię, że lekarz niedługo do mnie zajrzy i odpowie na moje pytania.  Czekałam na niego chyba przez wieki. Zaczęłam odczuwać ból, więc chyba leki przestały działać. Nie mogłam się ruszyć, ponieważ miałam złamaną rękę, nogę i kark opatrzony w kołnierz. Próbowałam się skupić i przypomnieć sobie, co się stało. Niestety moje wysiłki poszły na marne.
Wreszcie pojawił się lekarz. Z kamienną twarzą podszedł do mnie, poświecił mi po oczach latarką i ogólnie zbadał. Grzecznie spełniałam jego prośby typu: „Popatrz na mnie” itp. Gdy skończył, zapytał, czy pamiętam co się wydarzyło zanim się tutaj pojawiłam. Odpowiedziałam, że nie… Pokiwał głową, powiedział, że to normalne przy takich obrażeniach głowy i po chwili zwrócił się do mnie z pytaniem, czy pamiętam cokolwiek ze swojej przeszłości… Więc zaczęłam opowiadać: - Nazywam się Alice.  Pochodzę z Grantsville, mieszkam w East Millcreek.                                        - A czy masz rodzinę?-  I tu się musiałam zastanowić… Po chwili różne obrazy pojawiły mi się przed oczami… Ślub z Harry’m, narodziny Mike’a, kupno nowego domu… Spojrzałam z przerażeniem na doktora.                                                 
 - Gdzie jest Harry i Michael? Czy wiedzą, że jestem tutaj?- zasypywałam lekarza pytaniami. A on kazał mi się uspokoić, gdy to zrobiłam spojrzał mi w oczy i wymówił słowa:                               - Alice miałaś wypadek samochodowy… Twój mąż i syn byli w aucie z tobą. Robiliśmy co w naszej mocy by ich uratować. Niestety…- głos mu się załamał.
 Nagle poczułam okropny ból, jakby coś rozsadzało mi czaszkę od środka. I wtedy zobaczyłam. Pamiętam kłótnię z mężem i płacz małego. Widziałam jak auto z naprzeciwka wpada w poślizg, potem krzyk, widok Harry’ego wypadającego przez przednią szybę. Potem ból i nic więcej.   - Co się dokładnie wydarzyło?- zapytałam, chrypiąc od płaczu. Nawet nie zauważyłam, kiedy łzy zaczęły płynąć po moich policzkach. W głowie słyszałam tylko jedno zdanie: „Straciłam ich na zawsze”. Nie mogłam w to uwierzyć, nie chciałam przyjąć tego do świadomości.                                 - Jak to się dokładnie stało?!?- podniosłam głos, zaczęłam szarpać się na łóżku. Lekarz starał się mnie uspokoić, gdy to nie pomogło, wstrzyknął mi środek uspokajający. Gdy już zaczął działać, a ja widocznie ochłonęłam zaczął:                                                                                                                   - Jechaliście autem, była burza. Kierowca jadący znad przeciwka stracił panowanie nad kierownicą. Próbowałaś go wyminąć, ale niestety zderzyliście się. Moc uderzenia była tak silna, że twój mąż wypadł przez przednią szybę, mimo że miał założone pasy bezpieczeństwa…                            
- A co z małym Mickey’em?- byłam przerażona, jak to mogło się wydarzyć?
- Robiliśmy co w naszej mocy, ale…- więcej nie usłyszałam, bo zemdlałam. Tyle wystarczyło. Wiedziałam, że dwie najważniejsze osoby w moim życiu zniknęły. Już ich nie zobaczę. Nigdy więcej. Ogarniała mnie ciemność, pustka. Chciałam krzyczeć, płakać, zrobić sobie krzywdę cokolwiek, by tylko przestać tak się czuć. Oni zginęli. Mickey i Harry. Prze ze mnie. Pamiętam jak kłóciłam się z mężem, jak mały zaczął płakać… I moją ostatnią myśl, a raczej błaganie. Żeby wreszcie zamilkli. Żebym miała święty spokój. Boże co ja zrobiłam?!? Czułam łzy ściekające po mojej twarzy. To wszystko moja wina… ” Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa”. Ciemność coraz bardziej mnie pochłania. Czułam smutek, ogromny smutek. To moja wina! To wszystko moja wina…
             Gdy znów się obudziłam, znajdowałam się w innym pokoju. Nie było w nim żadnych okien. Sztuczne światło lamp raziło boleśnie w oczy, które po chwili zaczęły łzawić. Pikające maszyny, do których byłam wcześniej podłączona zniknęły. Pokój był praktycznie pusty… Tylko łóżko, na którym leżałam, krzesło i jakaś szafka naprzeciwko mnie, zamknięta na kłódkę. Całe moje ciało przeszywał tępy, pulsujący ból. Czułam się zdezorientowana. Nie miałam pojęcia gdzie jestem. To pomieszczenie wcale nie wyglądało na szpital. Co najgorsze… Pasy nie zniknęły. Nadal mnie oplatały, przez co czułam się jak w więzieniu. Wiedziałam, że coś jest nie tak, tylko nie mogłam się dowiedzieć o co dokładnie chodziło. Przez to miałam mętlik w głowie i nie wiedziałam co się ze mną dzieje. I nie podobało mi się to...




          Siemka, siema, cześć! Dodaję następne opowiadanie. Tym razem w częściach... Na razie ta część nie jest za ciekawa w drugiej się akcja rozkręci, przynajmniej mam taką nadzieję... Ponieważ ostatnio mam problemy z weną. Jest mi przykro, bo ostatnio nie potrafię niczego napisać... Nic a nic. Trochę mnie to smuci. Ale cóż poradzić? To może przez to, że matury zbliżają się wielkimi krokami, a ja jestem coraz bardziej przerażona... Tsaaa. Anyway, dzięki, że czytacie, komentujcie jak najwięcej. Do następnego przeczytania!!
                                                                                                                                              Black-Berry




niedziela, 4 stycznia 2015

Pocieszenie

            Zima, chłód, ciemność. Chęć ucieczki, wyrwania się stąd jest tak wielka. Słuchawki w uszach są jedyną deską ratunku, która pozwala choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Czas wlecze się niemiłosiernie. Gniew, bezradność, pustka wyciskają łzy z oczu.
Czekam na przystanku, jest późno, bardzo późno. Mam przy sobie tylko plecak i trochę pieniędzy, ale już zdecydowałam… Nie wrócę tam. Już nigdy więcej. Nie da się ich uratować, mimo że tak się starałam. Nadal nie mogę się pogodzić z ich losem. A kiedyś byli to wspaniali ludzie. Niczego im nie brakowało, żyli razem, kochali się. A teraz? Pijak i ćpunka. Pasożyty żyjące tylko po to, by zatruwać innym życie.
Kiedyś miałam normalną, wręcz wspaniałą rodzinę. Byliśmy szczęśliwi, przynajmniej tak mi się wydawało. Potem przyłapałam mamę na wstrzykiwaniu sobie tego gówna w żyłę. Mówiła, że to nic. Że jak zechce to przestanie, ale ja wiedziałam, że tak nigdy się nie stanie. Później ojciec stracił pracę. Zaczynaliśmy popadać w biedę. Tata kompletnie się załamał, zaczął pić. A ja musiałam przerwać naukę, całkowicie zerwać kontakt z przyjaciółmi, aby pracować i utrzymać naszą rodzinę. Byłam młoda i głupia. Łudziłam się, że może da się wszystko uratować, że wszystko wróci do normalności. Jakże to naiwne...
Pewnego dnia wróciłam późno z pracy. Wchodząc do naszego mieszkania usłyszałam straszną kłótnię. To rodzice. Wbiegłam do domu i zobaczyłam pijanego ojca i naćpaną matkę. Krzyczeli na siebie jak jeszcze nigdy. Wtedy tata pierwszy raz uderzył mamę...
Cóż można wywnioskować, że potem było gorzej, znacznie gorzej. Kłótnie przybierały na sile. Bałam się wracać do domu, ponieważ za każdym razem myślałam, że jak wejdę do mieszkania zobaczę ojca mordującego matkę. Tak cholernie się bałam. Oczekiwałam najgorszego.
Niestety po pewnym czasie to czego się tak bałam, ten koszmar okazał się rzeczywistością. Wróciłam do mieszkania i to co zastałam przechodziło wszelkie wyobrażenia... Wszystkie rzeczy rozrzucone po całym domu. Telewizor leżał na ziemi zniszczony. Z roślin doniczkowych zostały szczątki. Najgorsza była cisza... Wszechobecna, mrożąca krew w żyłach cisza. Niewyobrażalny strach, wywołujący okropne dreszcze. Chciałam uciec, jak najszybciej uciec, niestety nie mogłam... Musiałam dowiedzieć się co z rodzicami, choć tak strasznie się bałam. Musiałam to zrobić, po prostu nie mogłam tak uciec. Przeszłam przez to pobojowisko i powoli zmierzałam do pokoju, gdzie powinni być moi rodzice…
Tego widoku już nigdy nie zapomnę. Choć nie wiem jak bardzo chciałabym zapomnieć, nie potrafię wyrzucić tego z pamięci...
Zamrugałam, wracając do rzeczywistości. Znów znalazłam się na przystanku. Przy nodze leżał plecak z rzeczami, które pośpiesznie spakowałam. Muzyka nadal dźwięczy w uszach. Można by pomyśleć, że wszystko będzie już w porządku. Autobus nadjechał... Wsiadłam, kupiłam bilet i zajęłam miejsce. Nie myślałam, nie czułam, nic mnie nie obchodziło. Oparłam się o okno i chciałam zniknąć. Próbowałam się skupić na słowach piosenki, niestety na nic to się nie zdało. Cały czas mam to przed oczami… Ten widok nie chce zniknąć. Dlaczego to musiało spotkać akurat mnie? Jechałam autobusem, nawet nie wiem gdzie przenocuję. Miałam to gdzieś, chciałam tylko uciec stamtąd jak najdalej.
            Miałam taki mętlik w głowie, że nawet nie zauważyłam, że kierowca zgasił światła w autobusie. Byłam sama… Nikt więcej nie wsiadał. Może gdyby się nad tym zastanowić byłoby to trochę dziwne, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Byle jak najdalej od tego piekła, już nigdy tu nie wrócę. Mam gdzieś, czy ktokolwiek będzie mnie szukał. Marzę tylko, aby ktoś mnie pocieszył. Pragnę, by ktoś spojrzał mi w oczy i powiedział, że będzie dobrze. Dałam upust emocjom i łzy zaczęły spływać strumieniami po moich policzkach.
            Jechałam dalej w nieznane… Światła w autobusie zgaszone, było tak ciemno i ponuro, że nie mogłam niczego zobaczyć przez szybę. Tylko ciemność. Łzy nadal płynęły, muzyka nadal grała. Pragnienie pocieszenia było tak wielkie.
 Nagle poczułam, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Najpierw poczułam radość z tego, że ktoś chciał mnie pocieszyć, ponieważ często jest przydatne. Gdy człowiek jest załamany, ponieważ stało się coś złego. Często czujemy smutek, ale przede wszystkim samotność. Przez to nie potrafimy jasno myśleć, nie wiemy jak rozwiązać nasz problem. Wystarczy, że znajdzie się osoba, która cię wysłucha, to od razu jest ci trochę lżej.
I myślałam, że znalazłam taką osobę, ale po chwili zmroziło mi krew w żyłach. Siedziałam tam jak sparaliżowana, czułam jak serce zaczyna mi coraz szybciej bić, by po chwili prawie wyskoczyć z piersi. Oddech mi przyspieszył i stał się płytszy, chciałam krzyczeć, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu.
    Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że byłam jedynym pasażerem….