środa, 11 listopada 2015

Praca

           Jedna z najważniejszych rzeczy w dorosłym życiu to PRACA. A człowiekowi nie zawsze się powodzi… Nie każdy może liczyć na dobrą pracę, taką którą będzie się cieszył, ale też w miarę dobrze zarabiał. W dzisiejszych czasach trudno jest znaleźć zajęcie, które nie będzie dla nas męczące i może zostać stałym źródłem zarobku. Trzeba mieć dużo szczęścia by coś takiego nas spotkało. Niewiele ludzi może stwierdzić, że cieszy ze swojej pracy. Prawie nikt nie może powiedzieć: „Czuję się spełniony/-a w tej pracy.”. No właśnie, prawie nikt. A ten nikt miał na imię Ben. Zwykły mężczyzna po trzydziestce, przeciętny, nie wyróżniający się z tłumu. Był człowiekiem spokojnym, nie lubił wdawać się w kłótnie, a co dopiero w bójki. Ludzie z miasteczka uważali, że to miły, uprzejmy, ale też trochę skryty sąsiad, kolega. „Ale kto teraz nie ma sekretów?” powiedział jeden z jego sąsiadów.
A wracając do Bena… Mężczyzna ten wyróżniał się tym spośród innych, że każdego ranka cieszył się. Cieszył się z tego, że idzie do pracy. Pracy, która może nie dawała milionów, ale wystarczało mu na podstawowe rzeczy takie, jak opłata na czynsz, jedzenie i czasem jakąś zachciankę. Choć większość z nas uważałoby, że to niewiele, może nawet za mało, ale Benowi to wystarczyło. Niczego więcej nie chciał, jak tylko codziennie móc wstać i iść do pracy. Uwielbiał rozmawiać z klientami, wydawać resztę, doradzać w sprawie zakupu. Gdy tylko stawał w swoim uniformie za ladą czuł się innym człowiekiem… Kimś odważniejszym, zabawniejszym, a może nawet przystojniejszym. Każdy był dla niego miły i zawsze dziękował z uśmiechem za zakupione produkty. Gdyby tylko nie musiał płacić za te wszystkie rzeczy, zapłatą za jego pracę byłyby tylko te uśmiechy. Dzięki nim był szczęśliwy aż do końca dnia.
A było ich aż za nad to… Miłych słów też. Wszyscy powiadają, że jego zakład ma najlepsze produkty w całym miasteczku. A Ben jako skromny człowiek mówił zawsze, że tylko wykonuje swoją robotę. Jednak nigdy nie wspominał, że każdego wieczoru, po zamknięciu pracował jeszcze kilka godzin, by uszykować następną partię towaru. A praca była ciężka, bardzo ciężka… Musiał wyjeżdżać daleko poza granice miasteczka, najczęściej do sąsiednich miast, by znaleźć odpowiednie surowce do jego produktów. A był wybrednym człowiekiem, jeśli chodzi o jego pracę. To czego szukał musiało mieć odpowiednią konsystencję, barwę, zapach, nie mogło być za stare, ani za świeże. Więc długo szukał…
Gdy wreszcie to odnalazł, wracał do zakładu i przygotowywał nowe produkty. Wkładał w to wiele wysiłku, by wszystko było jak najlepszej jakości. W końcu nie mógł zaprzepaścić swojej wspaniałej renomy. Kiedy wszystko było już gotowe, wracał do domu, by wyspać się na kolejny wspaniały dzień w pracy. Klienci, jak zwykle pojawiali się prawie od razu po otwarciu. Przepychali się między sobą, by zdobyć jak najlepsze miejsce w długiej kolejce. Ben oczywiście zapewniał wszystkich, żeby byli spokojni, bo wystarczy dla wszystkich.
Pod koniec dnia, gdy ostatnio klient właśnie wyruszył w drogę do domu ze swą zdobyczą, trzydziestolatek od nowa zaczynał swój rytuał. Z uśmiechem na twarzy zamykał sklep, wsiadał do auta i wyruszał na poszukiwanie surowca. W czasie drogi rozmyślał o tych wszystkich mieszkańcach, którzy są jego klientami. Widział przed oczyma jak zadowoleni wracają do domów. Ściągają płaszcze, kurtki i zanoszą codzienne zakupy do kuchni, by je rozpakować. Potem przygotowują obiad/kolację, opowiadając swoim mężom czy żonom, jak udało im się kupić wspaniałe produkty od Bena. Słyszał jak go zachwalają, że ma po prostu talent. Aż poczuł, jak na ciele pojawia się gęsia skórka… Wreszcie siadają do stołu i spożywają posiłki. Mrucząc i zachwycając się smakiem, konsystencją, zapachem i smakiem jego produktów.
A Ben był zadowolony z pracy. Bo dawała mu tak wiele, jak nic innego.

                                          A był rzeźnikiem…


KABOOM! Wreszcie udało mi się coś stworzyć. Piszę coś, bo opowiadaniem to, to chyba nie jest xD Za łatwo i za szybko udało mi się je napisać... Ale stwierdziłam, że ocenę zostawię wam. Moim czytelnikom, ktokolwiek to czyta. Także tego.. Komentujcie, piszcie co chcecie.
Black-Berry

niedziela, 31 maja 2015

Zignorowane ostrzeżenie

           Ludzka wyobraźnia czasem potrafi być zwodna. Wydaje nam się, że coś widzimy, rzeczy zauważone kątem oka. Jakiś ruch, postać… Wtedy nasz umysł puszcza wodzę fantazji i ukazuje się nam niewyobrażalne zjawisko. Niektórzy nie przywiązują do tego wagi, szybko o tym zapominają, ale jest mała cząstka naszej populacji, u której wyobraźnia jest nad wyraz rozwinięta… Wystarczy chwila i ta osoba odnajduje coś niesamowitego w najzwyklejszych obrazach z dnia powszedniego. Potrafi byś kreatywna, znaleźć wyjście z danej sytuacji, z którą normalny człowiek nie dałby sobie rady. Wielu twierdzi, że to dar. Być tak wrażliwym na bodźce, odnajdować sens w niewytłumaczalnych wydarzeniach. Są osoby, które zazdroszczą tego daru… Uważają, że nie ma nic wspanialszego, że dzięki temu ich życie stałoby się bardziej interesujące, mogliby się oderwać od szarej rzeczywistości.

            Sama osobiście uważam, że może i to dar… Robić rzeczy, które nie każdy potrafi. Czuć się po części wyjątkowa, ale jest też druga strona medalu. Moim zdaniem jest też to ciężar, którego nie każdy potrafi unieść. Wiele osób popada w nałogi, lub po prostu popada chorobę psychiczną. Czasem jest naprawdę ciężko… W szczególności, gdy nie można jakoś przekazać tego co się widziało. Człowiek czuje, że wybuchnie jeśli tego komuś nie opisze, ale czasem zdarza się, że brakuje nam słów. I to jest najgorsze. Wiedzieć co się widziało, ale nie potrafić tego opisać. Mieć ułożony plan działania, zarys… A gdy chcesz rozpocząć pracę pojawia się pustka. Nic. Można zwariować lub popaść w depresję, ale chyba zoczyłam trochę od głównego tematu. Miałam się skupić nad samym dostrzeganiu rzeczy…Opowiem wam pewną historię. Jest dość krótka i może dość niezrozumiała. Chodzi tutaj o sam fakt zaistnienia takowej sytuacji. Czasem człowiek powinien zwracać uwagę na niektóre rzeczy, bo mogą być one przestrogą przed niebezpieczeństwem…

            Wracałam do domu po ciężkim dniu w pracy. Szef uwziął się na mnie, cały czas siedział mi na głowie i opieprzał o każdą możliwą rzecz. Groził mi wyrzuceniem z pracy jeśli nadal będę nieproduktywna, jak on miał w zwyczaju mówić. A ja potrzebowałam pieniędzy, więc siedziałam cicho i robiłam swoje dalej.

Ciemność zapanowała dookoła, a jeszcze długa droga przede mną. Z pracy do domu mam około godzinę jazdy, po jakimś pustkowiu. Droga jest w tak złym stanie, że przyspieszyć się nie da, chyba jeśli chcesz zgubić całe podwozie. Ale musiałam tam dojeżdżać, by zarabiać. Radio w starym gracie już od dawna nie działa, więc prowadziłam w okropnej ciszy bijąc się cały czas z myślami.         
Chciałabym odejść z tej koszmarnej roboty, ale potrzebuję pieniędzy. Wpadłam w okropne długi, ponieważ pożyczyłam kiedyś kilka tysięcy na mieszkanie od pewnego faceta, który okazał się wstrętnym draniem. Teraz muszę oddać mu te pieniądze z nawiązką, przez co tyram na nadgodzinach co i tak nie wystarcza. Jeśli nie oddam mu wszystkiego to źle się to dla mnie skończy. Powiedział, że jeśli nie oddam mu całej kwoty to odbierze co swoje, ale w inny sposób. Gdy spóźniam się z kolejną ratą, wysyła mi maile, w których opisuje co ze mną zrobi. Krok po kroku. Bardzo szczegółowo. Przez to wieczorami zamykam się w domu i boję się gdziekolwiek wyjść.

Wszędzie ciemno… Widzę tylko małe skrawki ziemi oświetlane przez snopy światła z lamp samochodowych. Wjeżdżam do lasu. Za każdym razem czuję dreszcze… Jest coś w tym miejscu, czego nie potrafię określić. Jakieś dziwne przeczucie. Staram się o tym za długo nie myśleć... Dzisiaj dostałam wypłatę i muszę jak najszybciej przekazać pieniądze powiernikowi tego maniaka. Inaczej może zrobić mi krzywdę, ponieważ znów zalegam z zapłatą. Samochód strasznie trzęsie na wybojach, przez co jestem zmuszona jeszcze bardziej zwolnić.

Las. Najdziwniejsze jest to, że ta droga zawsze jest pusta. Za każdym razem gdy przejeżdżam przez to miejsce to nikogo nie spotykam. Nigdy. Żadnego auta. Znów dreszcze. Patrzę na godzinę. Przeklinam pod nosem. Jeśli nie uda mi się zapłacić tych pieniędzy, to będę miała poważny problem. Tylko raz nie oddałam po dłuższym czasie pieniędzy i powiem krótko, że blizna została mi do dziś. Szpecąca szrama na twarzy, zrobiona w taki sposób, bym się nie wykrwawiła, ale żebym pamiętała, że muszę trzymać się terminów. Przez nią ludzie przechodzący obok mnie na ulicy dziwnie się na mnie patrzą, nie umawiam się z nikim, jestem samotna.

Z zamyślenia wyrwał mnie jakiś ruch na poboczu drogi. Próbowałam przeniknąć spojrzeniem otaczający mnie mrok, lecz nic nie dostrzegłam. Pewnie to jakieś zwierzę… Choć po dłuższym zastanowieniu nie zauważyłam tutaj zwierząt. Może przez to, że zawsze tylko przejeżdżam przez to miejsce…

Nagle słyszę niecodzienny dźwięk i nie mogę utrzymać prostego toru jazdy. Zatrzymuję się więc i wychodzę z samochodu aby zobaczyć co jest z nim nie tak. Okazuje się, że to przebita opona. Znów przeklinam. Zdenerwowana i przestraszona upływem terminu wyciągam zapasowe koło i zabieram się do jego wymiany. Mocuję się z lewarkiem, coraz bardziej zdesperowana.

Po chwili słyszę za sobą szelest liści… Odwracam się, by sprawdzić co jest źródłem dźwięku, lecz niczego nie dostrzegam. Wracam do wymiany przebitej opony. Nagle uświadamiam sobie, co mi nie odpowiadało w tym lesie. Chodzi o ciszę… Żadnego śpiewu ptaków, łamanych gałązek, żadnego szelestu liści. Znów dreszcz. To miejsce zaczyna mnie przerażać. Powietrze jest ciężkie, jakby zastałe. Wygląda to tak jakby ten las na coś czekał, jakby każda żywa istota w tym miejscu wstrzymywała powietrze, czekając na to co się ma zaraz wydarzyć…

Łącznie ze mną. Rozglądam się spanikowana dookoła, lecz nadal nic nie widzę. Zaczynam coraz gwałtowniej szarpać z rączkę od lewarka, niestety ani drgnie. Czuję się obserwowana. Znów dźwięk złamanej gałązki, tylko bliżej. Strach coraz bardziej mnie paraliżuje. Mam ochotę krzyczeć, ale nikt mnie nie usłyszy. Chcę uciekać, ale nie mam dokąd, wszędzie dookoła mnie rozpościera się tylko las. Nie wiem co robić. Samochód uziemiony, zasięgu brak a nawet nie mam po kogo zadzwonić. Znów łamanie gałęzi… Jeszcze bliżej. Tym razem coś dostrzegam. Jakiś ruch. Coś się poruszyło. Strach mrozi mi krew z żyłach. Nie mogę się poruszyć. Znów gałęzie. Nie wiem co to. Nie wiem co robić. Zaczynam krzyczeć. Dostrzegam dwa płomyki w ciemności. Krwiście czerwone. Słyszę dziwny odgłos. Jakby szczęk metalu. Coś zbliża się w moim kierunku. Potem słyszę coś jeszcze… Czy to śmiech? Ale na pewno to nie przypomina ludzkiego śmiechu. Uświadamiam sobie, że czerwone światełka to oczy. Ciach, klap, klap, ciach… W strumień światła weszła jakaś istota sylwetką przypominającą człowieka. Twarz pokryta brodawkami, strupami. Oczy niczym puste oczodoły, w których świecą się małe ogniki. Ale to nie było jeszcze tak przerażające… Ubrany był w nieudolnie spreparowaną skórę zwierząt. A jego ręce… To stąd wydobywał się ten potworny dźwięk. Zamiast palców miał długie i ostre niczym sztylety nożyce, a u drugiej dłoni wąskie igły. Ciach, klap, klap, ciach… Zaczynam krzyczeć, ale jest już za późno…


-Witam Państwa w dzisiejszym wydaniu wiadomości. Znaleziono dzisiaj o koło południa porzucone auto na drodze przez las przy małym miasteczku Tenebrisvill. Pojazd ten miał przebitą oponę czymś co wyglądało jak nożyce. Obok auta znaleziono zakrwawione rzeczy kobiety. Policja próbuje ustalić kim była i co się wydarzyło. Ciała jeszcze nie odnale… Przepraszam! Z ostatniej chwili! Policja przeczesywała okolice lasu wokół pozostawionego samochodu. W odległości około 4 metrów znaleziono zwłoki. Policja przekazuje, że zidentyfikowanie praktycznie niemożliwe. Jednak domyślają się, że to właścicielka porzuconego auta. Prawdopodobnie kobieta została żywcem obdarta ze skóry, a potem zwłoki porzucono. Więcej informacji policja przekaże po sekcji zwłok…



Siemka... Nowe opowiadanie ;) Wreszcie udało mi się coś stworzyć! Wbijać, czytać komentować. Serio, naprawdę zależy mi na waszym zdaniu... Komentujcie proszę <3 

wtorek, 3 marca 2015

Rozdwojenie cz.1


Rozdwojenie- Dwie równorzędne możliwości, które się wykluczają. Wybór. Zależy od ciebie. Nie wiesz co zrobić. Przecież jesteś już dorosły. Czas na „wspaniałe życie” osoby pełnoletniej ze wszystkimi konsekwencjami. Tymi dobrymi, ale też i złymi. Boisz się tego bardziej niż potworów z pod łóżka w dzieciństwie. Ciężar ten pozbawia cię tchu. Dusisz się, nie możesz myśleć. Choć wiesz, że skutki każdej z nich są katastrofalne i dążą do samozagłady, zniszczenia, chaosu.
Chaos- nie ma lepszego określenia na to, co dzieje się w mojej głowie. Mętlik, którego nie da się poukładać. Jest to absolutnie niemożliwe. Nawet logika, która pomagała mi w znacznej części mojego życia, nie jest w stanie zaprowadzić porządku i ładu. Próbowałam odnaleźć jak najlepsze rozwiązanie, ale zawiodłam… To nie wykonalne, ponieważ nie ma dobrego rozwiązania. Moja głowa pulsuje od nadmiaru myśli, które wirują w głowie, niczym rozpędzone tornado. Tak piękne, ale destrukcyjne zarazem. Nie ma gorszego uczucia. Tkwienie w impasie… Nie potrafiąc wybrać między dwoma racjami. Nie mogę nawet znaleźć pomocy w innych ludziach, ponieważ już od dawna mam problemy z komunikowaniem się z ludźmi, a szczególnie z mówieniem o sobie. Jestem osobą dość zamkniętą i nie opowiadam wszystkim co się dzieje w mojej głowie. Boję się, że uznaliby mnie za świruskę, psychopatkę, chorą psychicznie.  Ale muszę wreszcie zdecydować. I tak czeka mnie koniec.
Pustka- idealne stwierdzenie określające miejsce, gdzie powinna znajdować się moja dusza. Podobno jest mała, oślizgła i można ją znaleźć na lewo od serca. Przynajmniej tak gdzieś przeczytałam, czy usłyszałam. Myślę, że to prawda, ale ja duszy nie posiadam. Jestem o tym całkowicie przekonana. Przecież nie byłabym w stanie zrobić rzeczy, których jednak dokonałam. Słyszałam, że dusza to głos naszego sumienia. Ja bynajmniej sumienia nie posiadam, więc pewnie i duszy też. Ludzie myśleliby, że taki stan rzeczy jest niemożliwy, że przecież każdy musi ją mieć. Jednak jestem przykładem na to, że można żyć bez duszy oraz, że egzystencja ta nie jest wcale trudniejsza od zwykłego bytu szarego człowieka. Jestem wyjątkiem, ewenementem, czy paradoksem w tym świecie. Czy można oddać duszę? Oczywiście. Sama to zrobiłam. Oddałam duszę, zaprzedałam ją. Komu? A komu można by ją dać? Odpowiedź jest prosta, więc nie ma nawet co o niej wspominać.  To nie jest nieprawdopodobne , czy niewiarygodne. Po prostu to zrobiłam.  Wtedy nie kierowałam się logiką, tylko uczuciami. Dlatego teraz jestem w takiej sytuacji a nie innej.  Teraz zdarza mi się to po raz drugi.
A koniec jest bliski. Słyszę już zbliżające się do mnie przerażające postacie, łaknące tylko jednego... A mianowicie mojej krwi. Zaraz mnie odnajdą, wiedzą, że jestem w pobliżu. Ukrywam się przed nimi i próbuję wymyślić jakiś sposób, by ominąć to wszystko. Znaleźć drogę ucieczki. Nawet nie wyobrażam sobie jak bardzo chciałabym cofnąć czas. Może wcześniej wydawało mi się, że odczuwam ból, ale był on niczym w porównaniu do cierpienia, które przeżywam teraz…  Dokonałam złego wyboru, teraz mogę znów popełnić błąd. Wszystko przez to, że kochałam. Darzyłam kogoś uczuciem, co doprowadziło mnie do zguby. Dlaczego musiałam postąpić tak samolubnie? Gdybym nie była taką egoistką wszystko potoczyło się inaczej…
Jechaliśmy nocą. Wracaliśmy z męczącej wizyty u rodziny. Była burza.  Mały Michael spał na tylnym siedzeniu, wtulając się w swojego ukochanego pluszaka Mr. Bighead’a, bez którego nigdzie się nie ruszał… Ja prowadziłam. Kłóciliśmy się. Znowu poszło o to samo, a mianowicie o mnie… Że za dużo pracuję, przemęczam się, spędzam za mało czasu z mężem i z Mike’m. Próbowałam mu wytłumaczyć, że staram się jak mogę, że chcę aby mojemu Mickey’owi niczego nie zabrakło. Nie chciałam mu mówić, że mamy problemy ze spłatą kredytu, który wzięliśmy na dom. Nie potrafiłam powiedzieć mu, że ledwo wiążemy koniec z końcem, mimo, że oboje pracujemy jak woły. Nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów, aby mu to wytłumaczyć, więc milczałam… A on myślał, że mam gdzieś jego słowa, że już nie interesuje mnie nic poza karierą. Doszło do ostrej wymiany słów, przez co mały się obudził i zaczął płakać. Nieustanne krzyki mojego męża i płacz dziecka doprowadzał mnie do szału. Marzyłam tylko o jednym. Aby to wszystko się skończyło, aby obydwoje już ucichli. Chyba jeszcze niczego tak bardzo nie pragnęłam. Nawet nie wiem, kiedy samochód jadący z naprzeciwka stracił panowanie nad kierownicą i wpadł w poślizg. Próbowałam zahamować, ale mokra nawierzchnia drogi mi tego nie ułatwiła. Po chwili nasze auto zderzyło się z tamtym. Usłyszałam tylko okropny huk, poczułam jak pasy bezpieczeństwa wpijają mi się boleśnie w ciało. Zdążyłam tylko zobaczyć jak mój mąż pod siłą uderzenia wypada na zewnątrz przez okno. Potem nagły, ostry ból i ciemność. Nicość…
Obudziłam się w szpitalu, nie wiedząc gdzie się znajduję i co się stało. Leżałam w łóżku, słyszałam miarowe pikanie jakiś urządzeń stojących obok. Przeróżne rurki i przewody wychodziły ze mnie, ale coś mi nie pasowało tutaj. I wtedy zrozumiałam… Byłam przywiązana do łóżka! Nie wiedziałam, dlaczego i co się stało. Próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć. Ale… Nic z tego nie wyszło. Przerażona rozglądałam się po pomieszczeniu, chcąc kogoś zawołać. Na początku nie mogłam wydobyć z siebie dźwięku, ale potem coraz głośniej wołałam. Po chwili zjawiła się jakaś pielęgniarka. Zapytałam gdzie się znajduję, co się stało i dlaczego jestem skrępowana, ponieważ nic nie pamiętam. Spojrzałam na mnie i odpowiedziała, że to normalne przy takich obrażeniach i, że niedługo wszystko powinno wrócić do normy. Potem uśmiechnęła się. Ale to chyba najgorszy uśmiech jakiego mogłam doświadczyć. Nie było w nim ani krzty życzliwości. Był tak sztuczny i wyuczony… Choć usta się uśmiechały, to oczy nadal były ponure, bez wyrazu. Widząc tą nieudaną parodię na jej twarzy bałam się zapytać ponownie, dlaczego jestem przywiązana. Przyglądałam się jej tylko badawczo. Kobieta poprawiła mi rurki na ręce, sprawdziła wyniki na urządzeniach i pospiesznie wyszła, rzucając przez ramię, że lekarz niedługo do mnie zajrzy i odpowie na moje pytania.  Czekałam na niego chyba przez wieki. Zaczęłam odczuwać ból, więc chyba leki przestały działać. Nie mogłam się ruszyć, ponieważ miałam złamaną rękę, nogę i kark opatrzony w kołnierz. Próbowałam się skupić i przypomnieć sobie, co się stało. Niestety moje wysiłki poszły na marne.
Wreszcie pojawił się lekarz. Z kamienną twarzą podszedł do mnie, poświecił mi po oczach latarką i ogólnie zbadał. Grzecznie spełniałam jego prośby typu: „Popatrz na mnie” itp. Gdy skończył, zapytał, czy pamiętam co się wydarzyło zanim się tutaj pojawiłam. Odpowiedziałam, że nie… Pokiwał głową, powiedział, że to normalne przy takich obrażeniach głowy i po chwili zwrócił się do mnie z pytaniem, czy pamiętam cokolwiek ze swojej przeszłości… Więc zaczęłam opowiadać: - Nazywam się Alice.  Pochodzę z Grantsville, mieszkam w East Millcreek.                                        - A czy masz rodzinę?-  I tu się musiałam zastanowić… Po chwili różne obrazy pojawiły mi się przed oczami… Ślub z Harry’m, narodziny Mike’a, kupno nowego domu… Spojrzałam z przerażeniem na doktora.                                                 
 - Gdzie jest Harry i Michael? Czy wiedzą, że jestem tutaj?- zasypywałam lekarza pytaniami. A on kazał mi się uspokoić, gdy to zrobiłam spojrzał mi w oczy i wymówił słowa:                               - Alice miałaś wypadek samochodowy… Twój mąż i syn byli w aucie z tobą. Robiliśmy co w naszej mocy by ich uratować. Niestety…- głos mu się załamał.
 Nagle poczułam okropny ból, jakby coś rozsadzało mi czaszkę od środka. I wtedy zobaczyłam. Pamiętam kłótnię z mężem i płacz małego. Widziałam jak auto z naprzeciwka wpada w poślizg, potem krzyk, widok Harry’ego wypadającego przez przednią szybę. Potem ból i nic więcej.   - Co się dokładnie wydarzyło?- zapytałam, chrypiąc od płaczu. Nawet nie zauważyłam, kiedy łzy zaczęły płynąć po moich policzkach. W głowie słyszałam tylko jedno zdanie: „Straciłam ich na zawsze”. Nie mogłam w to uwierzyć, nie chciałam przyjąć tego do świadomości.                                 - Jak to się dokładnie stało?!?- podniosłam głos, zaczęłam szarpać się na łóżku. Lekarz starał się mnie uspokoić, gdy to nie pomogło, wstrzyknął mi środek uspokajający. Gdy już zaczął działać, a ja widocznie ochłonęłam zaczął:                                                                                                                   - Jechaliście autem, była burza. Kierowca jadący znad przeciwka stracił panowanie nad kierownicą. Próbowałaś go wyminąć, ale niestety zderzyliście się. Moc uderzenia była tak silna, że twój mąż wypadł przez przednią szybę, mimo że miał założone pasy bezpieczeństwa…                            
- A co z małym Mickey’em?- byłam przerażona, jak to mogło się wydarzyć?
- Robiliśmy co w naszej mocy, ale…- więcej nie usłyszałam, bo zemdlałam. Tyle wystarczyło. Wiedziałam, że dwie najważniejsze osoby w moim życiu zniknęły. Już ich nie zobaczę. Nigdy więcej. Ogarniała mnie ciemność, pustka. Chciałam krzyczeć, płakać, zrobić sobie krzywdę cokolwiek, by tylko przestać tak się czuć. Oni zginęli. Mickey i Harry. Prze ze mnie. Pamiętam jak kłóciłam się z mężem, jak mały zaczął płakać… I moją ostatnią myśl, a raczej błaganie. Żeby wreszcie zamilkli. Żebym miała święty spokój. Boże co ja zrobiłam?!? Czułam łzy ściekające po mojej twarzy. To wszystko moja wina… ” Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa”. Ciemność coraz bardziej mnie pochłania. Czułam smutek, ogromny smutek. To moja wina! To wszystko moja wina…
             Gdy znów się obudziłam, znajdowałam się w innym pokoju. Nie było w nim żadnych okien. Sztuczne światło lamp raziło boleśnie w oczy, które po chwili zaczęły łzawić. Pikające maszyny, do których byłam wcześniej podłączona zniknęły. Pokój był praktycznie pusty… Tylko łóżko, na którym leżałam, krzesło i jakaś szafka naprzeciwko mnie, zamknięta na kłódkę. Całe moje ciało przeszywał tępy, pulsujący ból. Czułam się zdezorientowana. Nie miałam pojęcia gdzie jestem. To pomieszczenie wcale nie wyglądało na szpital. Co najgorsze… Pasy nie zniknęły. Nadal mnie oplatały, przez co czułam się jak w więzieniu. Wiedziałam, że coś jest nie tak, tylko nie mogłam się dowiedzieć o co dokładnie chodziło. Przez to miałam mętlik w głowie i nie wiedziałam co się ze mną dzieje. I nie podobało mi się to...




          Siemka, siema, cześć! Dodaję następne opowiadanie. Tym razem w częściach... Na razie ta część nie jest za ciekawa w drugiej się akcja rozkręci, przynajmniej mam taką nadzieję... Ponieważ ostatnio mam problemy z weną. Jest mi przykro, bo ostatnio nie potrafię niczego napisać... Nic a nic. Trochę mnie to smuci. Ale cóż poradzić? To może przez to, że matury zbliżają się wielkimi krokami, a ja jestem coraz bardziej przerażona... Tsaaa. Anyway, dzięki, że czytacie, komentujcie jak najwięcej. Do następnego przeczytania!!
                                                                                                                                              Black-Berry




niedziela, 4 stycznia 2015

Pocieszenie

            Zima, chłód, ciemność. Chęć ucieczki, wyrwania się stąd jest tak wielka. Słuchawki w uszach są jedyną deską ratunku, która pozwala choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Czas wlecze się niemiłosiernie. Gniew, bezradność, pustka wyciskają łzy z oczu.
Czekam na przystanku, jest późno, bardzo późno. Mam przy sobie tylko plecak i trochę pieniędzy, ale już zdecydowałam… Nie wrócę tam. Już nigdy więcej. Nie da się ich uratować, mimo że tak się starałam. Nadal nie mogę się pogodzić z ich losem. A kiedyś byli to wspaniali ludzie. Niczego im nie brakowało, żyli razem, kochali się. A teraz? Pijak i ćpunka. Pasożyty żyjące tylko po to, by zatruwać innym życie.
Kiedyś miałam normalną, wręcz wspaniałą rodzinę. Byliśmy szczęśliwi, przynajmniej tak mi się wydawało. Potem przyłapałam mamę na wstrzykiwaniu sobie tego gówna w żyłę. Mówiła, że to nic. Że jak zechce to przestanie, ale ja wiedziałam, że tak nigdy się nie stanie. Później ojciec stracił pracę. Zaczynaliśmy popadać w biedę. Tata kompletnie się załamał, zaczął pić. A ja musiałam przerwać naukę, całkowicie zerwać kontakt z przyjaciółmi, aby pracować i utrzymać naszą rodzinę. Byłam młoda i głupia. Łudziłam się, że może da się wszystko uratować, że wszystko wróci do normalności. Jakże to naiwne...
Pewnego dnia wróciłam późno z pracy. Wchodząc do naszego mieszkania usłyszałam straszną kłótnię. To rodzice. Wbiegłam do domu i zobaczyłam pijanego ojca i naćpaną matkę. Krzyczeli na siebie jak jeszcze nigdy. Wtedy tata pierwszy raz uderzył mamę...
Cóż można wywnioskować, że potem było gorzej, znacznie gorzej. Kłótnie przybierały na sile. Bałam się wracać do domu, ponieważ za każdym razem myślałam, że jak wejdę do mieszkania zobaczę ojca mordującego matkę. Tak cholernie się bałam. Oczekiwałam najgorszego.
Niestety po pewnym czasie to czego się tak bałam, ten koszmar okazał się rzeczywistością. Wróciłam do mieszkania i to co zastałam przechodziło wszelkie wyobrażenia... Wszystkie rzeczy rozrzucone po całym domu. Telewizor leżał na ziemi zniszczony. Z roślin doniczkowych zostały szczątki. Najgorsza była cisza... Wszechobecna, mrożąca krew w żyłach cisza. Niewyobrażalny strach, wywołujący okropne dreszcze. Chciałam uciec, jak najszybciej uciec, niestety nie mogłam... Musiałam dowiedzieć się co z rodzicami, choć tak strasznie się bałam. Musiałam to zrobić, po prostu nie mogłam tak uciec. Przeszłam przez to pobojowisko i powoli zmierzałam do pokoju, gdzie powinni być moi rodzice…
Tego widoku już nigdy nie zapomnę. Choć nie wiem jak bardzo chciałabym zapomnieć, nie potrafię wyrzucić tego z pamięci...
Zamrugałam, wracając do rzeczywistości. Znów znalazłam się na przystanku. Przy nodze leżał plecak z rzeczami, które pośpiesznie spakowałam. Muzyka nadal dźwięczy w uszach. Można by pomyśleć, że wszystko będzie już w porządku. Autobus nadjechał... Wsiadłam, kupiłam bilet i zajęłam miejsce. Nie myślałam, nie czułam, nic mnie nie obchodziło. Oparłam się o okno i chciałam zniknąć. Próbowałam się skupić na słowach piosenki, niestety na nic to się nie zdało. Cały czas mam to przed oczami… Ten widok nie chce zniknąć. Dlaczego to musiało spotkać akurat mnie? Jechałam autobusem, nawet nie wiem gdzie przenocuję. Miałam to gdzieś, chciałam tylko uciec stamtąd jak najdalej.
            Miałam taki mętlik w głowie, że nawet nie zauważyłam, że kierowca zgasił światła w autobusie. Byłam sama… Nikt więcej nie wsiadał. Może gdyby się nad tym zastanowić byłoby to trochę dziwne, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Byle jak najdalej od tego piekła, już nigdy tu nie wrócę. Mam gdzieś, czy ktokolwiek będzie mnie szukał. Marzę tylko, aby ktoś mnie pocieszył. Pragnę, by ktoś spojrzał mi w oczy i powiedział, że będzie dobrze. Dałam upust emocjom i łzy zaczęły spływać strumieniami po moich policzkach.
            Jechałam dalej w nieznane… Światła w autobusie zgaszone, było tak ciemno i ponuro, że nie mogłam niczego zobaczyć przez szybę. Tylko ciemność. Łzy nadal płynęły, muzyka nadal grała. Pragnienie pocieszenia było tak wielkie.
 Nagle poczułam, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Najpierw poczułam radość z tego, że ktoś chciał mnie pocieszyć, ponieważ często jest przydatne. Gdy człowiek jest załamany, ponieważ stało się coś złego. Często czujemy smutek, ale przede wszystkim samotność. Przez to nie potrafimy jasno myśleć, nie wiemy jak rozwiązać nasz problem. Wystarczy, że znajdzie się osoba, która cię wysłucha, to od razu jest ci trochę lżej.
I myślałam, że znalazłam taką osobę, ale po chwili zmroziło mi krew w żyłach. Siedziałam tam jak sparaliżowana, czułam jak serce zaczyna mi coraz szybciej bić, by po chwili prawie wyskoczyć z piersi. Oddech mi przyspieszył i stał się płytszy, chciałam krzyczeć, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu.
    Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że byłam jedynym pasażerem….

sobota, 13 grudnia 2014

Niecodzienne przemyślenia...


Jak wyobrażacie sobie koniec świata? Pewnie większość z was ma przed oczami obraz apokalipsy Św. Jana. Deszcz meteorytów, 4 jeźdźcy, czyli: Wojna, Głód, Choroba i Śmierć. Pojawienie się diabła na Ziemi. Zagłada, katastrofa, zniszczenie, cierpienie, strach, chaos… Można by wymieniać w nieskończoność, a tyle czasu nie mam.
Pamiętam, jak w szkole zachwycały mnie jakiekolwiek obrazy, wiersze czy inne teksty kultury o tym motywie. Fascynowało mnie to, jak zwykły obrazek potrafi obudzić w nas przerażenie. Dość wcześnie zaczęłam się zastanawiać nad tym. Uwielbiałam się zaczytywać w książkach czy opowiadaniach o tej tematyce. Lubiłam obmyślać jak mógłby wyglądać nasz koniec… Na samą myśl o tym dostawałam gęsiej skórki. Czy to będzie jakaś zaraza i wszyscy zamienimy się w tgz. Zombie? Czy spadnie na nas meteoryt? Czy przez zanieczyszczenia zabraknie nam tlenu i po prostu się tutaj podusimy? Od zawsze snułam możliwe następstwa… Oraz obmyślałam plany ratunku. Dzięki, którym bym przeżyła. Ja i ci, z którymi tą wiedzą bym się podzieliła. Miałabym wtedy władzę, czułabym się jak jakieś bóstwo. Z drugiej jednak strony gdyby ktoś dowiedział się, że posiadam taką wiedzę, mogłoby się to dla mnie źle skończyć, ponieważ mogliby wyciągnąć ją ze mnie siłą, torturami czy czymś podobnym, że aż strach pomyśleć.
Nie odbiegając od tematu… Ostatnio zauważyłam, że kres świata może nadejść w najmniej oczekiwanym momencie oraz, że gdy tobie kończy się świat dla innych może to być zwykły, szary dzień, jak każdy inny, po prostu rutyna. Tak, więc istnieje wiele końców a nie tylko jeden. Czy przez to mam rozumieć, że tak naprawdę jest kilka światów? Jest kilka przestrzeni, rzeczywistości czy jak to nazwać… I każdy żyje w swojej, choć obok mamy drugą osobę? Czy jednak wszyscy żyjemy w jednej rzeczywistości, która podzielona jest na mniejsze części jakby bańki.. A co się stanie, gdy dwie przestrzenie się zderzą? Połączą się w jedną, czy jedna zniknie wyparta przez tą większą? A może oby dwie obumierają, aby powstała nowa? Czy mówiąc, że czujemy się samotni oznacza to, że nie ma kogoś, z kim moglibyśmy dzielić tą bańkę rzeczywistości? Co to może oznaczać? Czy czeka nas taka apokalipsa, jaką opisał Łukasz Ewangelista? Czy istnieje tylko jeden koniec świata? Czy wszyscy ludzie na Ziemi umrą? A jeśli tak, to, w jaki sposób? Czy nie pozostawimy po sobie choćby śladu? A co stanie się z naszą planetą? Zostanie zniszczona czy powstanie na niej jakaś nowa cywilizacja? Czy możemy temu zapobiec, czy to nieuniknione?
Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi… Najwybitniejsi filozofowie się nad tym wszystkim zastanawiają, więc to nie jest dziwne, że ja, zwykła osiemnastolatka nie potrafię na nie odpowiedzieć. Sama się dziwię, że w ogóle takie przemyślenia pojawiły się w mojej, jakże niedoświadczonej, młodej i jeszcze dość niezapełnionej głowie. Ale mam nadzieję, że pozostawiając po sobie te przemyślenia, na ogół strasznie pokręcone, dziwne, może niezrozumiałe i niewytłumaczalne, odnajdą kiedyś odbiorcę, który zrozumie tok mojego rozumowania i będzie w stanie wreszcie znaleźć odpowiedź.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Bezsilność


Bezsilność. To chyba najgorsze uczucie, jakie można doświadczyć… Gdy widzisz jak najbliższej ci osobie dzieje się krzywda, a ty nie możesz nic zrobić by uśmierzyć, choć częściowo, jej ból.Wszyscy próbują cię pocieszyć, przecież jesteś tylko człowiekiem i nic nie możesz zrobić. I to właśnie jest najgorsze. Pustka w środku, przez którą masz ochotę coś zniszczyć, cokolwiek, nawet samego siebie, by tylko przestać to czuć. Wtedy zastanawiasz się nad możliwymi i dość łatwymi sposobami na uwolnienie się od tego mętliku w głowie.

Zaczyna się od książek… Najlepiej fantastyki, bo jest tak nie podobna do rzeczywistości, że pozwala, choć na moment zapomnieć o całym bólu i rozpaczy. Potem, gdy książki przestaną działać jest alkohol lub narkotyki. Zaczyna się niewinnie. Przecież dopiero co zaczynamy, więc opanowuje nas lekki strach, gdy słyszymy różne opowieści o przygodach z alkoholem lub z dragami. Ale też uważamy, że one nas nie dotyczą, bo przecież my jesteśmy mądrzejsi, nie popełnimy tego samego błędu… Usypiamy przez to naszą czujność, aż na jakiejś imprezce, bodajże urodzinach kumpla lub po prostu jakiejś domówce przesadzamy z ilością i szybko się kończymy.

Na początku jest świetnie… Humor się nam poprawia, jesteśmy bardziej otwarci, odważniejsi. A gdy mamy już problem z utrzymaniem równowagi, zaczynają się schody. Zaczynamy myśleć, że potrafimy i możemy wszystko, co w rzeczywistości jest wierutnym kłamstwem. Czasami objawia się to niewinnie… Zaczynamy z kimś flirtować, lub po prostu dajemy z siebie wszystko na parkiecie, co przy problemach z trzymaniem pionu wygląda dość zabawnie. Ale niektórym ten stan objawia się w znacznie gorszy sposób… Zaczynają być agresywni, co kończy się kłótniami, bójkami i na koniec wyrzuceniem z klubu. Potem bez pomocy „wspaniałych kumpli”, z którymi przyszedłeś na tę imprezę idziesz sam ulicą… Do tego nie jesteś pewny, gdzie dokładnie się znajdujesz, bo kumpel ogarnął jakąś imprezkę nawet nie wiesz u kogo. Po prostu idziesz chwiejnym krokiem przed siebie.

W czasie tej wędrówki nie raz pewnie musiałeś zrobić sobie postój, ponieważ dokuczające zawroty głowy zaczynają dawać się we znaki i często kończy się to zwróceniem tego i owego w pobliskie krzaki lub po prostu na chodniku, gdy już nie masz siły się gdzieś ukryć.

Później zaczynasz czuć wyjątkowe znużenie, chcesz tylko gdzieś usiąść i odpocząć, ewentualnie się przespać. Niestety… Całkiem się zgubiłeś, nie wiesz co to za ulica ani jak znaleźć jakiś kąt, gdzie by można było wypocząć. Więc poruszasz się dalej, szukając. Wreszcie, gdy już zmęczenie bierze górę, postanawiasz usiąść przy jakiejś ścianie, drzewie czy cokolwiek i odpocząć. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że w nocy zapowiadali przymrozki. Więc gdy tak siedzisz, zastanawiasz się nad sensem życia lub nad tym, dlaczego osoba, którą kochasz musi tak cierpieć, dlaczego akurat ona musiała tak ciężko zachorować, przez co sam czujesz niemożliwy ból, więc zacząłeś szukać sposobów by oderwać się od rzeczywistości. Sen jest już naprawdę bliski… Telefon, rozładowany, leży gdzieś głęboko schowany lub w ogóle zapomniałeś go wziąć. Oczy zaczynają ciążyć, chłód doskwierać. Mówisz sobie, że przymkniesz oczy na moment, by tylko się ogarnąć, tylko na chwilę…

Potem nad ranem jakiś przechodzień zauważa sylwetkę w kącie. Tak to ty tam leżysz. Leżałeś przez całą noc. I jeśli będziesz miał szczęście podchodzi do ciebie. Sprawdza co się stało… A ty już dawno nie oddychasz. Jednak spałeś dłużej niż chciałeś i już się nie obudziłeś. Później tylko policja, karetka, sekcja zwłok, która potwierdza zgon z wychłodzenia organizmu. Jeśli uda im się zidentyfikować zwłoki masz pogrzeb i tyle. Koniec.

Jest niestety jeszcze druga strona, już nie tak kolorowa… Gdy przechodzień pomyśli, że to tylko jakiś ubrudzony menel, który się upił i przejdzie obok… Zanim ktoś zrozumie, że już nie żyjesz może minąć jakieś parę dni, a nawet tygodni, gdy ciało będzie mało widoczne. Jakiś menel zabiera ci portfel z pieniędzmi i dokumentami. Zanim cię znajdą, twoje ciało zaczyna już gnić i mogą się do ciebie dobrać szczury i inne stworzonka z pobliskiego śmietnika… Gdy już zaczynasz śmierdzieć, ktoś cię odnajduje i ta sama śpiewka… Policja, ale już nie karetka tylko zakład pogrzebowy. Nikt nie może potwierdzić twojej tożsamości, bo przecież nie masz przy sobie dokumentów, a twarz jest zdeformowana przez stołujące się na niej szczury. Potem zakopują twoje ciało w bezimiennym grobie i tyle.

Rodzina i znajomi nie wiedzą co się z tobą stało i prawdopodobnie już się nie dowiedzą. A miała to być tylko mała imprezka… By zapomnieć na chwilę o tej bezsilności… By wreszcie jakoś żyć. A przez własną głupotę i egoizm doprowadziliśmy do tego, że nasi bliscy czują się bezsilni, ponieważ nie mogą się dowiedzieć co się z nami stało. Tak właśnie zamyka się błędne koło. Do tego może doprowadzić bezsilność…

środa, 29 października 2014

Obojętność

        UWAGA! Opowiadanie nie jest dla wszystkich ;x Zawiera dość drastyczne opisy...

         Dlaczego ludzie muszą być tak irytujący? Te ciągłe użalanie się nad sobą, mówienie i roztrząsanie swoich problemów. A gdy wydarzy się jakaś katastrofa na skalę światową? Może powódź, erupcja wulkanu, wybuch bomby? Ach, co za okropność! Biedni ludzie... Napieprzamy o tym całymi dniami i tygodniami. Cóż za tragedia! Ale nie ruszają się, by choć w odrobinie im pomóc. Co to, to nie... Nie ucierpiała moja rodzina, więc po co coś robić dla nieznajomych?
         Z ludźmi tak jest, że gdy chodzi o nich samych to roztrząsają i wyolbrzymiają wszystkie problemy do granic możliwości, ale gdy tuż przed ich nosami np. sąsiad znęca się i terroryzuje swoją żonę i dzieci, to nikt tego nie zauważa.
        Ostatnio natrafiłam na wiadomości w telewizji- istna skarbnica tragedii, katastrof i innych tego typu informacji. Wracając do tematu... Mówiono tam o 14-letniej dziewczynce i jej matce, które zostały okrutnie zgwałcone i zamordowane przez własnego ojca i męża. Dziwię się tylko, że jeszcze nie pokazują zdjęć z miejsca zbrodni zrobionych przez śledczych.
        Emitowano wywiad z rodziną i sąsiadami tej nieszczęsnej rodziny. Wszyscy mówili tylko, że nie mogą uwierzyć, bo była to taka dobra i szczęśliwa rodzina. Tak się kochali... A tego mordercę określali jako dobrego i miłego dla wszystkich człowieka.
       "Zawsze się uśmiechał i mówił Dzień dobry. Nie mogę uwierzyć, jak taki miły człowiek mógł coś takiego zrobić"- mówiła pewna staruszka. Od kiedy to ludzi ocenia się po tym, czy mówią komuś "Dzień dobry"? Nie mogła w to uwierzyć?
        Po dłuższym śledztwie i sekcji zwłok ofiar okazało się, że matka i córka przez około 2-3 tygodnie były skrępowane i zamknięte w starej szopie na działce. Bez jedzenia czy wody. Gdy "kochający mąż i ojciec" wracał z pracy, znęcał się nad nimi, bił je, gwałcił i wymyślał coraz to bardziej wyszukane sposoby zadawania bólu... Wyrywanie paznokci, łamanie kości żeber, rąk i nóg. Oraz inne rzeczy, o których nawet boję się wspomnieć. Oczywiście wcześniej zaszył im usta, aby nie mogły krzyczeć, czy wezwać pomoc. Oczy zostawił im otwarte, by mogły chłonąć każdą nieskończoną minutę niewyobrażalnego cierpienia.
       Najpierw zajął się matką, a swoją żoną. Pierwsze co zrobił to rozprucie jej brzucha i powieszenie jej zwłok na własnych jelitach w pobliskim lesie, Córką zajął się następnego dnia... Oszalała z cierpienia, na które musiała patrzeć, już nie próbowała się bronić.
       "Była jego aniołkiem, oczkiem w głowie..."- jak stwierdziła jedna kobieta z rodziny mordercy. Bardzo trafnie to ujęła... Ponieważ ten potwór odciął dziewczynce z pleców płaty skóry, tak gdy się je podciągnęło w górę, a potem naciągnęło, by wyglądały jak skrzydła. Skrzydła anioła... Upadłego anioła, zsyłającego tylko ból, strach i cierpienie. Utrzymywał ją cały czas w przytomności, aby mogła poczuć, że staję się czymś wyjątkowym.
        Kobietę znaleziono po 5 dniach od zgłoszenia ich zaginięcia. Zrobiła to zaniepokojona babcia dziewczynki i matka zamordowanej kobiety. Ofiara wisiała tam, na drzewie "patrząc" w niebo, lecz go nie dostrzegając, ponieważ ten psychopata wydłubał jej oczy, których resztki znaleziono później w jej żołądku. Musiał ją nimi nakarmić... A jej na wpół zjedzone przez leśne zwierzęta zwłoki były niczym w porównaniu z tym co znaleziono potem...
        Dziewczynka wisiała naga pod dachem szopy z rozłożonymi "skrzydłami". Jej ciało pokryte było nacięciami, które tworzyły rozmaite, krwawe wzory. Oczywiście zaszyto jej usta, a oczy również znaleziono u niej w żołądku. Tak samo jak u jej matki. Jej twarz skierowana była idealnie w stronę drzwi wejściowych, a ręce ustawione tak jakby leciała po wchodzącego do pomieszczenia, aby go złapać w swoje zakrzywione jak szpony palce.
        Podobno pierwszy funkcjonariusz, który tam wszedł, zaczął krzyczeć... I nie przestał póki nie zamknęli go w zakładzie psychiatrycznym i nie podali mu leków. Potem siedział w kącie swojego pokoju, skulony i wpatrując się w dal mamrotał: " Anioły", "One przyjdą po nas". Biedny człowiek... Można go zaliczy jako następną ofiarę "Upadłego" jak go nazwano.
        Nasi wspaniali funkcjonariusze oczywiście nie złapali mordercy. Zbiegł i ukrył się, nie potrafią go odnaleźć. Całe miasto drży teraz ze strachu.. Rodzice boją się o swoje dzieci . Nikt nie wie, czy ON znów zaatakuje. To jego jedyna zbrodnia? A może znów zamorduje? Nie wiadomo czego się po nim spodziewać. Dobrze, że ludzie nie znają szczegółów co do tej masakry. Ale i tak są przerażeni. Żaden mieszkaniec już nigdy nie będzie spoglądać na świat, czy ludzi tak samo. Po paru miesiącach sprawa ucichnie, większość o niej zapomni. Ludzie wrócą do normalnego trybu życia.
        Ale nie ja… Ja nigdy o tym nie zapomnę. Nie wymarzę tych przerażających obrazów, choćbym nawet chciała… A nie chcę tego zrobić. Ciekawi was pewnie dlaczego? No cóż… Moim zdaniem powinno się pamiętać, do czego zdolny jest inny człowiek. Ta wspaniała, myśląca istota. Władca świata, która podobno jest lepsza od zwierząt, góruje nad nimi. Jest to przecież zwykłe , wierutne kłamstwo. Prawda jest taka, że zwierzęta zabijają, bo muszą. Robią to dla pożywienia. Albo one zabiją, lub ktoś zabije je. Tak zostały stworzone, to jest ich instynkt. A ludzie? Ehh… Ludzie. Niezwykłe istoty, które zabijają, by zdobyć kawałek ziemi, bo należy się im. Ale to jeszcze nic. Ciekawszą rzeczą jest zabijanie dla samej przyjemności. Kto kiedykolwiek nie myślał o planie zabicia jakiejś osoby, której się nienawidzi? Pewnie prawie każdy. Przecież to normalne… Nic dziwnego w tym nie ma. Robi to każdy. Ale gdy już nasze plany i myśli przeistaczają się w rzeczywistość. Gdy się urzeczywistniają, wtedy pojawia się  problem. Nazywamy  go mordercą, psychopatą, zwierzęcia (choć właśnie to określenie jest tylko obelgą dla nich). A przecież ta osoba posunęła się tylko jeden krok więcej do przodu. Nikt nie dostrzega jak wąska jest granica między normalnością, a chorobą psychiczną. Czy nikt tego nie zauważa? Czy jesteśmy już tak bardzo ograniczeni? Mówimy na siebie istoty myślące, ale czy naprawdę tak jest?
         W znacznej części naszego życia prowadzimy się nie logiką, czy nawet instynktem. Prowadzą nas tylko i wyłącznie emocje, nad którymi czasami nie da się zapanować. To właśnie przez nie ludzie często przekraczają granicę. Myślicie teraz pewnie, to nie prawda, przecież taki psychopata niczego nie odczuwa. Żadnych wyrzutów sumienia, nic. Mylicie się... Każdy coś odczuwa. Tylko, że osoby chore psychicznie potrafią skupić się na danym, jednym odczuciu. Np. morderca odczuwa radość, wręcz euforię, gdy może zabić. Resztę emocji takich jak: strach, czy właśnie poczucie winy są tłumione tak mocno, że prawie ich nie odczuwają. Gdy tylko dana osoba zabije już kogoś, najczęściej jest tak, że chcąc znów poczuć tak silne emocje, robi to znów. Taka forma uzależnienia… Nasze ciało, mózg uzależnia się od tego i nie przestanie męczyć póki nie dostanie tego czego chce. Ale i tak zaspokojenie uzależnienia jest tylko chwilowe.
       Tak, więc pora zakończyć tą dość dziwną wypowiedź. Wiem, że jest tu wiele nie skończonych wątków, ale przynajmniej da wam to do myślenia. Wreszcie się zastanowicie, nad tym co nas otacza.
       A właśnie… Zastanawiacie się skąd wiedziałam, tyle o tamtej zbrodni? To proste…
       Upadły nie miał jednego dziecka… Miał jeszcze jedną córkę, która jeszcze w wieku młodzieńczym wyprowadziła się i zerwała z nimi kontakt. Aż do teraz… Po tylu latach, wróciłam do rodzinnej miejscowości… Aby go odnaleźć. Gotowa zadośćuczynić mojej biednej siostrzyczce. 
                                                                       Czas dokonać zemsty.