niedziela, 4 stycznia 2015

Pocieszenie

            Zima, chłód, ciemność. Chęć ucieczki, wyrwania się stąd jest tak wielka. Słuchawki w uszach są jedyną deską ratunku, która pozwala choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Czas wlecze się niemiłosiernie. Gniew, bezradność, pustka wyciskają łzy z oczu.
Czekam na przystanku, jest późno, bardzo późno. Mam przy sobie tylko plecak i trochę pieniędzy, ale już zdecydowałam… Nie wrócę tam. Już nigdy więcej. Nie da się ich uratować, mimo że tak się starałam. Nadal nie mogę się pogodzić z ich losem. A kiedyś byli to wspaniali ludzie. Niczego im nie brakowało, żyli razem, kochali się. A teraz? Pijak i ćpunka. Pasożyty żyjące tylko po to, by zatruwać innym życie.
Kiedyś miałam normalną, wręcz wspaniałą rodzinę. Byliśmy szczęśliwi, przynajmniej tak mi się wydawało. Potem przyłapałam mamę na wstrzykiwaniu sobie tego gówna w żyłę. Mówiła, że to nic. Że jak zechce to przestanie, ale ja wiedziałam, że tak nigdy się nie stanie. Później ojciec stracił pracę. Zaczynaliśmy popadać w biedę. Tata kompletnie się załamał, zaczął pić. A ja musiałam przerwać naukę, całkowicie zerwać kontakt z przyjaciółmi, aby pracować i utrzymać naszą rodzinę. Byłam młoda i głupia. Łudziłam się, że może da się wszystko uratować, że wszystko wróci do normalności. Jakże to naiwne...
Pewnego dnia wróciłam późno z pracy. Wchodząc do naszego mieszkania usłyszałam straszną kłótnię. To rodzice. Wbiegłam do domu i zobaczyłam pijanego ojca i naćpaną matkę. Krzyczeli na siebie jak jeszcze nigdy. Wtedy tata pierwszy raz uderzył mamę...
Cóż można wywnioskować, że potem było gorzej, znacznie gorzej. Kłótnie przybierały na sile. Bałam się wracać do domu, ponieważ za każdym razem myślałam, że jak wejdę do mieszkania zobaczę ojca mordującego matkę. Tak cholernie się bałam. Oczekiwałam najgorszego.
Niestety po pewnym czasie to czego się tak bałam, ten koszmar okazał się rzeczywistością. Wróciłam do mieszkania i to co zastałam przechodziło wszelkie wyobrażenia... Wszystkie rzeczy rozrzucone po całym domu. Telewizor leżał na ziemi zniszczony. Z roślin doniczkowych zostały szczątki. Najgorsza była cisza... Wszechobecna, mrożąca krew w żyłach cisza. Niewyobrażalny strach, wywołujący okropne dreszcze. Chciałam uciec, jak najszybciej uciec, niestety nie mogłam... Musiałam dowiedzieć się co z rodzicami, choć tak strasznie się bałam. Musiałam to zrobić, po prostu nie mogłam tak uciec. Przeszłam przez to pobojowisko i powoli zmierzałam do pokoju, gdzie powinni być moi rodzice…
Tego widoku już nigdy nie zapomnę. Choć nie wiem jak bardzo chciałabym zapomnieć, nie potrafię wyrzucić tego z pamięci...
Zamrugałam, wracając do rzeczywistości. Znów znalazłam się na przystanku. Przy nodze leżał plecak z rzeczami, które pośpiesznie spakowałam. Muzyka nadal dźwięczy w uszach. Można by pomyśleć, że wszystko będzie już w porządku. Autobus nadjechał... Wsiadłam, kupiłam bilet i zajęłam miejsce. Nie myślałam, nie czułam, nic mnie nie obchodziło. Oparłam się o okno i chciałam zniknąć. Próbowałam się skupić na słowach piosenki, niestety na nic to się nie zdało. Cały czas mam to przed oczami… Ten widok nie chce zniknąć. Dlaczego to musiało spotkać akurat mnie? Jechałam autobusem, nawet nie wiem gdzie przenocuję. Miałam to gdzieś, chciałam tylko uciec stamtąd jak najdalej.
            Miałam taki mętlik w głowie, że nawet nie zauważyłam, że kierowca zgasił światła w autobusie. Byłam sama… Nikt więcej nie wsiadał. Może gdyby się nad tym zastanowić byłoby to trochę dziwne, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Byle jak najdalej od tego piekła, już nigdy tu nie wrócę. Mam gdzieś, czy ktokolwiek będzie mnie szukał. Marzę tylko, aby ktoś mnie pocieszył. Pragnę, by ktoś spojrzał mi w oczy i powiedział, że będzie dobrze. Dałam upust emocjom i łzy zaczęły spływać strumieniami po moich policzkach.
            Jechałam dalej w nieznane… Światła w autobusie zgaszone, było tak ciemno i ponuro, że nie mogłam niczego zobaczyć przez szybę. Tylko ciemność. Łzy nadal płynęły, muzyka nadal grała. Pragnienie pocieszenia było tak wielkie.
 Nagle poczułam, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Najpierw poczułam radość z tego, że ktoś chciał mnie pocieszyć, ponieważ często jest przydatne. Gdy człowiek jest załamany, ponieważ stało się coś złego. Często czujemy smutek, ale przede wszystkim samotność. Przez to nie potrafimy jasno myśleć, nie wiemy jak rozwiązać nasz problem. Wystarczy, że znajdzie się osoba, która cię wysłucha, to od razu jest ci trochę lżej.
I myślałam, że znalazłam taką osobę, ale po chwili zmroziło mi krew w żyłach. Siedziałam tam jak sparaliżowana, czułam jak serce zaczyna mi coraz szybciej bić, by po chwili prawie wyskoczyć z piersi. Oddech mi przyspieszył i stał się płytszy, chciałam krzyczeć, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu.
    Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że byłam jedynym pasażerem….