Jak wyobrażacie sobie
koniec świata? Pewnie większość z was ma przed oczami obraz apokalipsy Św.
Jana. Deszcz meteorytów, 4 jeźdźcy, czyli: Wojna, Głód, Choroba i Śmierć.
Pojawienie się diabła na Ziemi. Zagłada, katastrofa, zniszczenie, cierpienie,
strach, chaos… Można by wymieniać w nieskończoność, a tyle czasu nie mam.
Pamiętam, jak w szkole
zachwycały mnie jakiekolwiek obrazy, wiersze czy inne teksty kultury o tym
motywie. Fascynowało mnie to, jak zwykły obrazek potrafi obudzić w nas
przerażenie. Dość wcześnie zaczęłam się zastanawiać nad tym. Uwielbiałam się
zaczytywać w książkach czy opowiadaniach o tej tematyce. Lubiłam obmyślać jak
mógłby wyglądać nasz koniec… Na samą myśl o tym dostawałam gęsiej skórki. Czy
to będzie jakaś zaraza i wszyscy zamienimy się w tgz. Zombie? Czy spadnie na
nas meteoryt? Czy przez zanieczyszczenia zabraknie nam tlenu i po prostu się
tutaj podusimy? Od zawsze snułam możliwe następstwa… Oraz obmyślałam plany
ratunku. Dzięki, którym bym przeżyła. Ja i ci, z którymi tą wiedzą bym się
podzieliła. Miałabym wtedy władzę, czułabym się jak jakieś bóstwo. Z drugiej
jednak strony gdyby ktoś dowiedział się, że posiadam taką wiedzę, mogłoby się
to dla mnie źle skończyć, ponieważ mogliby wyciągnąć ją ze mnie siłą, torturami
czy czymś podobnym, że aż strach pomyśleć.
Nie odbiegając od
tematu… Ostatnio zauważyłam, że kres świata może nadejść w najmniej oczekiwanym
momencie oraz, że gdy tobie kończy się świat dla innych może to być zwykły,
szary dzień, jak każdy inny, po prostu rutyna. Tak, więc istnieje wiele końców
a nie tylko jeden. Czy przez to mam rozumieć, że tak naprawdę jest kilka
światów? Jest kilka przestrzeni, rzeczywistości czy jak to nazwać… I każdy żyje
w swojej, choć obok mamy drugą osobę? Czy jednak wszyscy żyjemy w jednej rzeczywistości,
która podzielona jest na mniejsze części jakby bańki.. A co się stanie, gdy
dwie przestrzenie się zderzą? Połączą się w jedną, czy jedna zniknie wyparta
przez tą większą? A może oby dwie obumierają, aby powstała nowa? Czy mówiąc, że
czujemy się samotni oznacza to, że nie ma kogoś, z kim moglibyśmy dzielić tą
bańkę rzeczywistości? Co to może oznaczać? Czy czeka nas taka apokalipsa, jaką
opisał Łukasz Ewangelista? Czy istnieje tylko jeden koniec świata? Czy wszyscy
ludzie na Ziemi umrą? A jeśli tak, to, w jaki sposób? Czy nie pozostawimy po
sobie choćby śladu? A co stanie się z naszą planetą? Zostanie zniszczona czy
powstanie na niej jakaś nowa cywilizacja? Czy możemy temu zapobiec, czy to
nieuniknione?
Tak wiele pytań, tak mało
odpowiedzi… Najwybitniejsi filozofowie się nad tym wszystkim zastanawiają, więc
to nie jest dziwne, że ja, zwykła osiemnastolatka nie potrafię na nie
odpowiedzieć. Sama się dziwię, że w ogóle takie przemyślenia pojawiły się w
mojej, jakże niedoświadczonej, młodej i jeszcze dość niezapełnionej głowie. Ale
mam nadzieję, że pozostawiając po sobie te przemyślenia, na ogół strasznie
pokręcone, dziwne, może niezrozumiałe i niewytłumaczalne, odnajdą kiedyś
odbiorcę, który zrozumie tok mojego rozumowania i będzie w stanie wreszcie znaleźć
odpowiedź.