środa, 19 marca 2014

Greet Death like an old friend

       Ciemność. Całkowita, nieskończona ciemność, która mnie otacza. Mimo prób nie mogę niczego zobaczyć. Siedzę skrępowana na zimnej, wilgotnej ziemi. Nie wiem gdzie jestem, boję się. Czuję zapach stęchlizny, lekki zapach rozkładu wywołujący u mnie mdłości. Ale co najgorsze wyczuwam zapach śmierci, który z każdą chwilą się nasila. Straciłam poczucie czasu, nie jestem pewna czy siedzę tu 5 minut, czy 5 godzin. Więzy uwierają mnie w nadgarstki, starte prawie do krwi nieudolnymi próbami uwolnienia się.
       Ale jest coś gorszego. Pozostawienie mnie ze świadomością rychłej śmierci. Tylko nie wiem kiedy ona nastąpi. Ta niepewność zżera mnie od środka i nie chce zniknąć. W oddali słyszę kapiącą wodę... Jedna kropla, dwie, trzy... Poza tym nie słyszę nic. Nawoływania nic by nie dały, więc nawet ich nie wszczęłam. Wilgoć daje mi się coraz bardziej we znaki. Dreszcze przeszywają moje ciało. Zaczynam coraz bardziej odczuwać oznaki siedzenia w jednej pozycji przez dłuższy czas. Czuję mrowienie, które pojawiło się w moich nogach i rękach, ale więzy powstrzymują mnie przed zrobieniem jakiegokolwiek ruchu. Nie jestem pewna czy to przez strach, czy przez obrzydliwy zapach rozkładu, który przez wyostrzenie się moich zmysłów stał się nie do zniesienia, nie potrafiłam złapać tchu. Próbuję się uspokoić, ale udało mi się to na tyle, że mogę tylko płytko oddychać.
       Zaczynam coraz bardziej drżeć z zimna. Ubrana w szorty i T-shirt powinnam tutaj paść na wychłodzenie. Gdyby było jeszcze o parę stopni zimniej, to z moich ust zaczęłyby wydostawać się obłoki pary. Nie czuję rąk i nóg, jakbym ich już nie miała. Przed oczami zaczynają mi przemykać wszystkie wspomnienia. A wszystko zaczynało się tak dobrze...
       Pierwszy dzień wakacji, ciepło, bezchmurnie, po prostu idealnie. Wstałam później niż zwykle. Wspominając imprezę, na którą poszłam ze znajomymi ze szkoły, aby uczcić jej zakończenie. Czułam się fantastycznie... Nic nie zapowiadało takiej tragedii, no prawie. Gdy jadłam śniadanie mój telefon rozdzwonił się. Po chwili odebrałam. To był Luc Shade. Poznałam go jakiś czas temu, z opowiadań koleżanek ze szkoły. Nic nie zapowiadało, że poznamy się bliżej. On popularny, starszy o 3 lata, tajemniczy przystojniak, który był marzeniem każdej nastoletniej dziewczyny. Ja, zwykła 18-letnia, "niewidzialna" dziewczyna,
która dopiero się wprowadziła. Nadal nie mogę uwierzyć w to, że podszedł do mnie w clubie. Przegadaliśmy całą imprezę. Nie chciałam sobie robić nadziei, powtarzając, że jest on pewnie tępym osiłkiem lub coś w tym stylu, ale jak się myliłam! Podczas rozmowy z nim czułam jakbym znała go od wieków. Jakbyśmy byli
starymi przyjaciółmi. Od razu zauważyłam jego wyjątkowe, błękitne oczy... Mimo dość młodego wieku jego oczy wskazywały, że dużo już przeżył i, że to wcale nie było piękne życie.
        Odprowadził mnie do domu. Myśl o naszym pocałunku była dla mnie zbyt ciężka. Łzy zaczęli mi spływać po policzkach. Nie mogłam ich wytrzeć, więc spływały powoli po twarzy i spadały na ziemię. Teraz pewnie Luc zastanawia się gdzie jestem i dlaczego nie odpowiadam na telefony od niego. Ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak dziwna była nasza ostatnia rozmowa...
         - Cześć! Yym... Jak się masz? zapytał nieśmiało.
- Hej! Świetnie. Wspaniale się wczoraj bawiłam- uśmiechnęłam się do telefonu. Porozmawialiśmy chwilę o niczym, zauważyłam, że był trochę spięty. Po chwili Luc odezwał się:
- Cieszę się, że spotkałem cię wczoraj. Jeszcze nigdy nie spotkałem tak wyjątkowej i wspaniałej osoby jak ty- zdałam sobie sprawę, że trochę się speszył tym wyznaniem, ale nie bardziej niż ja. Kompletnie odebrało mi mowę.
- Nemi jesteś? Halo?!-
- Jestem! Przepraszam, trochę mnie zaskoczyło to wyznanie...- nie zdążyłam dokończyć, bo mi przerwał.
- Rozumiem. Nie będę się narzucał...- powiedział zawiedziony i prawie się już rozłączył.
- Nie! Czekaj!- krzyknęłam spanikowana do telefonu, nie mogę stracić takiej okazji.
- Tak?- udało się.
- Nie dałeś mi dokończyć... Też się cieszę, że cię spotkałam i mam nadzieję, że nasze wczorajsze spotkanie i będzie ostatnim- odpowiedziałam szczerze. Przez chwilę zapanowała krępująca cisza.
- Oczywiście, że nie było to nasze ostatnie spotkanie. Ale... Yhmmm... Mógłbym mieć do ciebie prośbę?- zapytał lekko ochrypłym głosem.
- Jasne...- odpowiedziałam zaciekawiona.
- Nie wychodź dziś z domu... Proszę cię. Pod żadnym pozorem nie wychodź z domu- poprosił poważnym tonem. Bardzo mnie to zaskoczyło.
- Ale dlaczego mam nie wychodzić z domu?- zapytałam. Może się przesłyszałam?
- Nie mogę ci powiedzieć, ale proszę zrób to, o czym ci mówiłem. Nie wychodź z domu- wykręcał się. Widać było, że coś jest nie tak. Wiedziałam, że Luc jest zbyt idealny. Musiało coś być z nim nie tak. I oczywiście to mnie spotkało. Shade nadal czekał na moją odpowiedź.
- Dobrze. Nigdzie nie wyjdę, nie ruszę się z domu- skłamałam lekko przestraszona. Usłyszałam, że brunet wzdycha z ulgą.
- Cieszę się, że mnie posłuchałaś. Za jakiś czas się znów spotkamy, dobrze?- i znów musiałam skłamać, choć tego nie cierpię.
- Jasne. To cześć!- i zanim coś odpowiedział rozłączyłam się. Jak zwykle musiałam trafić na jakiegoś dziwaka. Ehhh... Jednak, dlaczego prosił mnie abym została w domu? I dlaczego był taki zdenerwowany? Może lepiej zostać w domu? I tak się nigdzie nie wybieram. Co się będę przejmować. Może sobie ze mnie żartował. To bardzo możliwe.
          Wspominanie przerwał mi jakiś dźwięk. Znów znalazłam się w tym ciemnym miejscu. Zadrżałam. Po chwili znów ten dźwięk, a może mi się zdawało? Możliwe, że straciłam zmysły, oszalałam w tych ciemnościach. Jednak ten dźwięk się powtórzył. Nie potrafię określić co to, choć brzmi znajomo. Całe ciało mnie boli od siedzenia w tak niewygodnej pozycji. Poruszyłam się, w miarę moich możliwości, aby rozruszać zastałe mięśnie. Stęchłe powietrze sprawiło, że chce mi się pić. Myślę o kapiącej gdzieś w pobliżu wodzie... Jestem spragniona. A gdybym tak przyczołgała się w tamtą stronę? Próbowałam się poruszyć... Zdrętwiałe nogi przeszył ostry ból. Zbyt mocno skrępowane kończyny odmówiły mi posłuszeństwa. Bezsilność i strach przed rychłą śmiercią wyciskają mi łzy z oczu. Pierwszy raz odkąd tu się znalazłam, wydałam z siebie dźwięk. Był to krzyk. Krzyk pełen rozpaczy, desperacji i całkowitej kapitulacji. Poddałam się. Nie mam siły walczyć, wołać o pomoc. Nie wiem co mnie skusiło, aby wyjść z domu, po ostrzeżeniu Luca, choć było to bardzo dziwne. Ale nic tego nie zapowiadało...
          Przez resztę dnia siedziałam znudzona w domu. Byłam sama, bo rodziców nie mam i ich nie pamiętam. Nie mam żadnej rodziny, a w sierocińcu nikt nie chciał mnie zaadoptować, więc po skończeniu pełnoletności wywalili mnie z domu dziecka. Byłam sama od zawsze i nauczyłam się z tym żyć. Oglądając TV zgłodniałam, a nie zrobiłam wcześniej zakupów i moja lodówka świeciła pustkami. Musiała iść do sklepu. Gdy się ubrałam i złapałam za klamkę ogarnęło mnie złe przeczucie. A jeśli Shade miał rację? Jeśli gdy wyjdę z domu, coś mi się stanie? Zignorowałam, tę myśl. Otworzyłam drzwi i wyszłam w ciepły wieczór. Ludzie właśnie wracali do domów ze spaceru. Wszyscy rozmawiali, śmiali się. Do sklepu miałam z około 500 metrów, więc to nie tak daleko, poza tym miałam dużo czasu. Ściemniło się i robiło coraz chłodniej, ale nadal było przyjemnie. Zaczęłam śmiać się ze swojej głupoty, że dałam się tak nabrać. Naiwna jestem.
          Przechodziłam przez ciemny park. Ściemniło się tak mocno, że prawie nic nie było widać, tylko latarnie oświetlały mi drogę, no i Księżyc, który pojawił się na niebie. Choć nie był taki jak zwykle.
Był krwiście czerwony. Słyszałam o tym, choć nigdy nie widziałam. Taki Księżyc coś zapowiada, ale niestety nie pamiętam co. Czuło się w powietrzu jakieś napięcie. Wszystko ucichło... Ptaki nie śpiewały, wiatr nie wiał, jakby przyroda wyczekiwała czegoś. Przestraszyłam się i zaczęłam iść szybciej, karcąc się. Przecież mam 18 lat, a zachowuje się jak małe dziecko. Przecież nic mi się nie stanie, chodziłam tą drogą już tyle razy.  
             Doszłam do sklepu, kupiłam jakieś przekąski i znów weszłam do parku, wracając do domu. Uspokoiłam się, gdy nagle usłyszałam dźwięk łamanej gałęzi. Poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Obróciłam się, nie zwalniając kroku. Parę metrów za mną szła jakaś para. Znów się skarciłam, za wybujałą wyobraźnię. Pewnie wybrali się na spacer, który się trochę przedłużył. Wracałam, obracając siatkę z zakupami w rękach, myśląc aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Zerknęłam za siebie. Para zniknęła, ale tutaj nie ma żadnej bocznej ścieżki. Po bokach jest tylko bardzo gęsty las. Nawet nie wiem jak to się stało, że usłyszałam jakąś rozmowę, jakby w mojej głowie:
- Nada się?- zapytał jakiś chłopak.
- Nie, to nie dla mnie. Nie chcę brać w tym udziału, spadam stąd- odpowiedział ktoś inny.
- To idź, nie potrzebujemy cię. Będzie idealna...- odpowiedziała jakaś dziewczyna.
- Nie jest trochę za młoda?-
- Ale jeszcze nic nie złapaliśmy... Proszę cię Victor- powiedziała dziewczyna.
- Dobra, leć...- usłyszałam przerażający śmiech dziewczyny i po chwili straciłam przytomność. Upadłam na ziemię i ogarnęła mnie całkowita ciemność. Obudziłam się dopiero tutaj.
          Nie mam pojęcia po co mnie porwali. Dla okupu? Nie mam bliskich, którzy by mnie wykupili. Dla żartu? To wcale im się nie udał. Czułam się okropnie samotna, jak nigdy. Dlaczego musiałam wyjść z tego pieprzonego domu? Dlaczego nie zrobiłam zakupów wcześniej? Znów płakałam, zadziwiające ale człowiek może wytworzyć łez. Czekam na śmierć. Na początku bałam się jej. Stwierdziłam, że nie chcę umierać, bo jestem jeszcze za młoda. Przerażała mnie myśl o tym, że umrę. Przed oczami widziałam co mogą mi zrobić.
          Nagle usłyszałam ten dźwięk. Teraz już wiem, co to... To przerażający śmiech tej dziewczyny.... Drzwi się otwarły, a po pomieszczeniu rozlało sie światło, boleśnie mnie rażąc. Gdy już przyzwyczaiłam się do jasności, zobaczyłam, że w pokoju stoi ta para, którą widziałam wcześniej w parku. Dziewczyna o ciemnych włosach uśmiechnęła się do mnie dziwnie, a chłopak miał kamienną twarz.
- I jak ślicznotko, podoba ci się tutaj?- zapytała, patrząc na mnie. Nie odpowiedziałam. Chłopak wpartywał się mnie, jakby zaglądając w moją duszę.
- Coś jest nie tak...- nagle się odezwał. Dziewczyna spojrzała na niego zaciekawiona. Coś mi podpowiadało, że ma na imię Jane, ale nie mam pojęcia co.
- O co ci chodzi?- zapytała, podchodząc i przytulając się do niego.
- NIC nie słyszę...- odpowiedział, akcentując pierwsze słowo. To chyba Victor, ma ten sam głos, który wcześniej usłyszałam.
- Jak to nic nie słyszysz?!? Jak to możliwe- zdziwiła się.
- Nie mam pojęcia, to chyba przez nią... Pierwszy raz mi się coś takiego zdarzyło...- widać, że był zszokowany.
- A twojego brata jak zwykle nie ma gdy jest potrzebny...- powiedziała z wyrzutem Jane. Chyba mówi o tym drugim chłopaku, który odszedł od nich w parku.
- Co teraz?- zapytała.
- Nie wiem... Masz jakiś pomysł?- zapytał, znów wpatrując się we mnie.
- Dłużej nie wytrzymam, więc robimy to jak zaplanowaliśmy wcześniej- odpowiedziała brunetka i zaczęła iść w moją stronę. Musiałam coś zrobić.
- Czekaj!- zawołałam.
- O! Nasza ślicznotka ma głos... A dlaczego miałabym to zrobić?- znów usłyszałam ten przerażający śmiech, wydobywający się z jej ust.
- Możecie mnie po prostu wypuścić. Mogę wam zapłacić. Mam w domu trochę oszczędności. Nikomu nie powiem, co tu się wydarzyło. Obiecuję! Nikt mnie nie szukał, bo nie mam nikogo. Proszę!- próbowałam ich nakłonić.
- Głupia! Nie interesują nas żadne pieniądze!- zdenerwowana Jane podeszła w moją stronę, ale jej chłopak ją zatrzymał. Spojrzałam na niego.
- Victor! Proszę! Nie pozwól Jane zrobić mi krzywdy! Przyrzekam, że nikomu nie powiem...- chłopak zdziwił się, że znam ich imiona, zawahał się.
- Skąd ta wywłoka zna nasze imiona!?!-wykrzyczała brunetka. Victor pokiwał przecząco głową.
- Usłyszałam jak ze sobą rozmawiacie...- odpowiedziałam, za co dostałam mocno w policzek.
- Milcz ścierwo! Victor, jak to możliwe?- spojrzała na chłopaka, ale on był nie mniej zdziwiony, niż ona.
- Teraz, to już na prawdę musisz zginąć!- spojrzała na mnie z dziwnym błyskiem w oku.
- Wiesz dlaczego wybraliśmy Ciebie? Bo nikogo nie masz, jak powiedziałaś: Nikt nie będzie cię szukał. Jesteś sama... Idealna ofiara!- Jane zaśmiała się szaleńczo, a potem złapała mnie za gardło. Poczułam ostry ból.
- I co moja śliczna? Powiedz mi, czy boisz się śmierci?- wyszeptała mi do ucha.
- Nie, już nie.... Pozdrowię ją jak starego przyjaciela- powiedziałam poważnie, wpatrując się prosto w oczy Victora. Zauważyłam w jego oczach wahanie, ból i wyrzuty sumienia, ale nie ruszył się aby mi pomóc. Potem już tylko ból. Myślałam, że mnie udusi, albo coś, ale prawda okazała się jeszcze okropniejsza i bardziej przerażająca....
         Czułam ukąszenia na całym ciele, ból, coś jakby ulatywało ze mnie życie.  Zdążyłam tylko pomyśleć o Lucu... Potem ciemność, nicość. Gdzieś daleko usłyszałam przytłumione głosy.
- COŚCIE ZROBILI!?!- ktoś krzyczał. Znam ten głos, ale to już nie ważne, odpływałam w dal.
- O MÓJ BOŻE! NEMI!!!- skąd zna moje imię? Poczułam, że ktoś mnie podnosi, a potem już tylko ciemność, zatraciłam się w niej całkowicie...
          Umarłam, nikt się tym nie przejął, bo nike mnie nie znał. Byłam nowa w miasteczku, nawet nie zauważyli mojego zniknięcia. Tylko Luc mnie znał i dotrzymał słowa... Ostatnie nasze nie było ostatnie. Skąd to wiem? Bo to on przyszedł po mnie i uratował. Dziewczyna, która mi to zrobiła była dziewczyną jego brata Victora. Luc jest jednym z nich... Ja też stałam się tą istotą....

                                                                  ~KONIEC~ 

2 komentarze:

  1. Dobrze się czyta :) Trochę przypomina zmierzch :p

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń